20 czerwca 2004 r. 12 Niedziela Zwykła

Moi Drodzy!

 Trudno, trudniej, najtrudniej.
„Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie  krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9,23).
W roku 1959 wystawiono w Monachium, w Niemczech, głośną sztukę : Proces Jezusa, włoskiego pisarza Fabri. Na tej premierze byli obecni arcybiskup Monachium oraz biskup protestancki. Prapremiera tej sztuki odbyła się wobec samego Papieża.
W Oberamergau, w pobliżu wspomnianego Monachium, odbywają się co dziesięć lat przedstawienia Męki Pańskiej od roku 1633, jako wotum tej miejscowości za ocalenie mieszkańców przed zarazą. Setki tysięcy widzów zjawia się wtedy, by brać udział w tych amatorskich misteriach.
Ostatecznie łatwo jest patrzeć na film czy przedstawienie Męki Pańskiej. Łatwo również jest przedstawiać Chrystusa na scenie. Trudno natomiast całkowicie w Niego uwierzyć. Trudniej uwierzyć w zbawczą moc krzyża Chrystusowego. A  chyba najtrudniej brać co dnia krzyż i naśladować Chrystusa.
Trudno –
Trudno było uwierzyć ówczesnym ludziom w Chrystusa. Patrzyli na Jego cuda, słuchali lego słów, widzieli znaki z nieba, a jednak gdy przyszło do wydania opinii, nie mogli się zdecydować. Pytał sam Chrystus o to apostołów : „Za kogo uważają Mnie tłumy ? Oni odpowiedzieli : Za Jana Chrzciciela ; inni za Eliasza jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Trudno było również i apostołom wszystkim uwierzyć, skoro tylko Piotr wyznał :
„Za Mesjasza Bożego”.
Chrystus był, jest i pozostanie wielką zagadką i pytaniem dla wszystkich ludzi. Bez wiary głębokiej będzie tylko nauczycielem i prawodawcą, cudotwórcą czy „super-gwiazdą” imponując pod wielu względami, ale nigdy tym, kim jest naprawdę. Jest On jednak postacią, wobec której nikt nie może przejść obojętnie. Jest postacią zmuszającą do zajęcia stanowiska.

Trudniej …
 Trudniej jest uwierzyć i przyjąć krzyż Chrystusa jako środek Zbawienia. Przecież sam Piotr odwodził Go od tego zamiaru. Nie mogli pogodzić się Izraelici z faktem, że Mesjasz musi umrzeć na krzyżu. Potwierdzają to uczniowie w drodze do Emaus : „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” (Łk 24,21). „Nieskore (były ich) serca do uwierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy” (Łk 24,25). Dopiero potem „oczy im się otworzyły i poznali Go… i serce pałało, kiedy… Pisma (im) wyjaśniał” (Łk 24;32).
Ich wizja Zbawiciela nie zgadzała się z Chrystusową.

Po dwóch tysiącach lat, nam również jest bardzo trudno pogodzić się z krzyżem Chrystusa. Przyjmujemy Go jako fakt historyczny. Oburzamy się na oprawców, gotowi bylibyśmy bronić Go tam i wtedy, gdybyśmy mogli być. Zadajemy sobie pytanie : Dlaczego Chrystus musiał zbawiać nas przez krzyż. Po co dał się ukrzyżować, skoro był Bogiem, miał wiele innych sposobów ?… Na pytanie to odpowiemy sobie później.

Najtrudniej …
Najtrudniej jednak jest nam pogodzić się i realizować słowa Chrystusa : „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech naśladuje Mnie”. To zadanie najtrudniejsze. Gdyby jeszcze chodziło o jeden dzień, tydzień, miesiąc, rok… Ale całe życie, „co dnia” ?… Czyż nie wystarczyło, że On się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści? (Iz 53,4).
Nie łatwo zrozumieć, że dzieło Wcielenia dokonało się bez naszego osobistego wysiłku ; ale dzieło Odkupienia nie może obejść się bez naszego udziału. Prawda, że Chrystus nas odkupił, wziął cały ciężar grzechów całego świata na siebie. Mówiąc obrazowo, postawił „wykolejony pociąg” na właściwym torze. Ale chcąc się zbawić, każdy z nas musi włączyć się w to dzieło przez własną ofiarę. Każdy z nas musi umieć powtórzyć za świętym Pawłem : „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w ciele moim dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (KoI 1,24).
Zbawienie dokonane przez Chrystusa, dokonało się niejako w „jednym wymiarze” przez Głowę. Ale droga krzyżowa Jego Ciała – Kościoła trwa nadal. I prowadzi ona już nie tylko poprzez wąskie uliczki Jerozolimy, ale drogi całego świata: Poprzez rodziny i małżeństwa, poprzez ciała i dusze, poprzez szpitale i więzienia, poprzez drogi czasu i przestrzeni.
Tylko miłość zbawia.
Czy to znaczy, że Chrystus chce naszych cierpień ? Czy Mu na nich zależy ? Nic podobnego ! Nie chce. Chce tylko miłości. Każdy nasz wkład w ulżenie cierpieniom własnym czy drugich jest wkładem w dzieło Odkupienia: Każde nasze „zaparcie samego siebie” i „pójście za Chrystusem” o ile łączy się z miłością jest zbawianiem siebie i drugich.
Bo nie łzy, nie rany, nie krew, ani śmierć zbawia, lecz miłość. Powiem coś więcej ! Nie krew Chrystusa, nie gwoździe, nie krzyż czy Jego rany nas zbawiły, ale Jego przeogromna miłość.
Również i z naszej strony, we wszystkim musi być miłość. Bez niej – niewiele się przydadzą najcięższe męki obozowe, katusze czy choroby. A gdy ona jest, wtedy najmniejsze nasze czyny nabierają bezcennej wartości.

DOBRANOC.