11 lipca 2004 r. 15 Niedziela Zwykła

Moi Drodzy!

„Idź i ty czyń podobnie” (Łk 10,37).

Dzieci uczą.
Znana aktorka, Józefina Baker, nie mając własnych dzieci, postanowiła adoptować kilka małych sierot różnych ras. Postanowiła pokazać, że możliwe jest braterskie współżycie przedstawicieli wszystkich ras. Tworzą oni jedną rodzinę. Jest wśród nich mały Koreańczyk, Finlandczyk, Hindus, Francuz i Meksykańczyk. W tej małej Organizacji Narodów Zjednoczonych – jak ją nazywa – panuje atmosfera zgody i miłości. Mieszkają oni w centralnej Francji, koło miasta Toars. Dzieciom tym nieraz towarzyszył mały Tomek Zalewski, syn polskiego imigranta we Francji.
Tak było kilkanaście lat temu w owej rodzinie, której matka sama przechodziła trudne dzieciństwo, jako kolorowe dziecko.
Zupełnie inaczej dzieje się w rodzinie, której na imię ludzkość. Bardzo często w dziecięcym świecie można znaleźć to, czego brakuje w świecie dorosłych. Dzieci mogą wiele nauczyć starszych. Dzieci na przykład bawiąc się, wiedzą doskonale, że w zabawie jest wszystko na niby, a jednak dokładnie przestrzegają zasad gry. Nie znoszą oszustwa, kłamstwa, podstępu.
Starsi lubią komplikować rzeczy proste, wynajdywać zasady i teorie usprawiedliwiające ich nie zawsze szczere postawy.
A tymczasem – odpowiedź jest prosta.
Uczony w Prawie pytał o odpowiedź Chrystusa :
Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne ? Dobrze wiedział, co w Prawie jest napisane. Chciał jednak dyskutować dalej:
A kto jest moim bliźnim ?
Rozczarował się chyba gdy Chrystus dał odpowiedź nie teoretyczną, lecz praktyczną. Zbawiciel postawił jego samego wobec zmuszającej odpowiedzi. Skłonił go do zastanowienia :
Czyim bliźnim jest on sam ?
Czyim bliźnim jest każdy z nas ?
Nie powinniśmy mieć za złe uczonemu za postawienie tego podchwytliwego pytania. W przeciwnym razie, może nie usłyszelibyśmy tej przepięknej przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Uczony w Prawie sprowokował Boskiego Mistrza do opowiedzenia jej. On przyczynił się, niechcąco i pośrednio do naśladowania owego Samarytanina przez tylu innych w ciągu wieków. Sam też pochwalił postępowanie wroga – Samarytanina, a nie swoich ziomków, którzy jak oni, ujmowali swych bliźnich i Boże przykazania w teoretyczne szablony.
Możemy się nauczyć wiele, nie tylko od dzieci, ale od wrogów. Możemy się niejednego nauczyć od tych, którzy nie poznali jak my Ewangelii, lecz którzy działają spontanicznie, kierując się bardziej serŹcem niż suchym rozumowaniem. Widocznie  –  praktyka jest trudna, choć odpowiedź prosta.
Łatwiej jest napisać książkę, artykuł, wygłosić kazanie o miłości, których nie brak w bibliotekach, ale trudniej jest tę miłość  na co dzień praktykować.
Na wyspie Kings Island, liczącej tylko kilkuset katolików, między Alaską a Syberią, zbudowano olbrzymi pomnik Zbawiciela. Chrystus z wyciągniętymi ramionami zdaje się wzywać oba kontynenty do miłości.
Ostatecznie nie tak trudno zbudować pomnik Chrystusa na wyspie czy na szczytach górskich. O wiele trudniej realizować w życiu społecznym przykazanie miłości bliźniego.
A jednak musimy to czynić, bo skazani jesteśmy na miłość.
Będziemy przecież przede wszystkim sądzeni z miłości. Ona jest znakiem rozpoznawczym – czy naprawdę byliśmy i jesteśmy uczniami Chrystusa.

Wrastajmy w miłości.
Miłość jest jedna i prosta, zawsze i wszędzie. Ale jej drogi są przeróżne. Zaczyna się od naszego małego ja, ale prowadzić musi już nie tylko z Jerozolinny do Jerycha, poprzez przyjaciół i naszych krewnych, ale poprzez znajomych i nieznajomych; poprzez różne kurtyny i uprzeŹdzenia, kolor skóry i dyskryminacje rasowe, społeczne, religijne. Musi iść dalej – od łamania się chlebem aż do łamania się sercem dobroci, życzliwości, przebaczenia i ofiary z życia. Pod tym względem nie zastąpią jej komputery czy energia atomowa. Bo jedyną jej siłą napędową jest Chrystus, jest Bóg, który jest Miłością.
Nie chodzi o heroiczne czyny miłości, ale o tę zwykłą, codzienną. Czytałem kiedyś, że wielki rzeźbiarz duński Thorwaldens pracował dłuższy czas we Włoszech. Kiedy wrócił do Danii, przywiózł z sobą szereg rzeźb. Pracownicy rozpakowali skrzynie, pozostawiając trochę słomy i trawy z opakowań na miejscu rozładowywania rzeźb.
Następnego lata pojawiły się w tym miejscu  przeróżne kwiaty znane w ogrodach rzymskich. Zrodziły się z nasion przywiezionych ze słomą i przypadkowo rozsianych w Kopenhadze. Artysta ten zostawił nie tylko rzeźby po sobie, ale i kwiaty.
Podobna jest nasza rola w życiu. Rzeźbiąc swoją osobowość winniśmy rozsiewać kwiaty dobroci, miłości, życzliwości. Przecież są uczynki, które nic nie kosztują, a są cenne w oczach Boga i ludzi. Słowo dziękuję – jak miłe i potrzebne… Słowo przepraszam – iluż kłótniom by zapobiegało… Dobre słowo do przykrych, niecierpliwych…
Uśmiech na twarzy – gdy życie zbyt szare… Słowo uznania – dla przyjaciela, kolegi… Drobna przysługa – okazana drugiemu… Uścisk dłoni – okazany smutnemu… Słowo żartobliwe – dla stworzenia pogodnej atmosfery…
W rezultacie więc – jak mówi – Brandstaetter:
Można kochać i nie wiedzieć, czym jest miłość,
Można budować i nie wiedzieć, czym jest budowa,
Można zwyciężyć i nie wiedzieć, czym jest zwycięstwo, …
Można umrzeć i nie wiedzieć, czym, Jest śmierć…

SZCZĘŚĆ BOŻE.