29 maja 2005 r. IX Niedziela Zwykła.

Moi drodzy!

Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypeł­nia je, można porównać

z człowiekiem roztropnym, który swój dom zbudował na skale.

Kolekcjonerzy.

Kiedyś pewien pastor protestancki odwiedzając swych parafian zna­lazł u jednego z nich wielki zbiór różnych wydań Biblii. Były tam wydania stare i nowe, duże i miniaturowe, drukowane i pisane ręcznie. Duchowny zagadnął go słowami: Pan musi mieć wielką radość czytając je ?

Oh, ja ich nie czytam wcale, ja mam przyjemność w zbieraniu i posiadaniu ich – odpowiedział rozmówca.

Są ludzie rozmiłowani w zbieraniu różnych rzeczy, również i w zbie­raniu książek, których nigdy nie czytają. Nie wiedzą nawet jakie bogactwa myśli kryją one w sobie.

Dobrymi kolekcjonerami byli Żydzi za czasów Chrystusa. Począwszy od Mojżesza nosili przepaskę na czole i znak na ręku. Te symboliczne znaki, mające na celu pamięć na najwyższe prawo Boże, stało się czysto zewnętrznym dodatkiem. Ale im kto więcej miał filakterii (skórzanych pasków), tym bardziej się chlubił i uważany był za lepszego od innych.

Pośród katolików też nie brak było kolekcjonerów specjalnych tekstów nowenn, modlitw niezawodnych i różnych praktyk, niejednokrotnie zabobonnych. Spotyka się ich i dziś. I na tym wszystkim budują swą wiarę, religię i stosunek do Boga. Wszystko inne, najbardziej istotne, nie ma dla nich większego znaczenia. Spowszedniało im. ­

Tymczasem – ważniejsze czyny niż słowa.

Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. A wola ta wypisana jest w przykazaniu miłości Boga i bliźniego. Wypi­sana winna być nie tylko na papierze czy w słowach, ale w sumieniu i praktyce życiowej.

Pewien proboszcz katolicki spotyka po dłuższym czasie mężczyznę, który przedtem codziennie niemal bywał na Mszy świętej i u Stołu Pań­skiego. Zdziwiony pyta, dlaczego go teraz nie widzi w kościele ? Proszę księdza – odpowiada tamten – ja już nie jestem katolikiem. Dlaczego ? Zachorowałem, leżałem sam. Nikt mnie nie odwiedził, nikt nie zapytał czy mi czego potrzeba. Nikt ze znajomych, sąsiadów i ksiądz… Czy ksiądz wie, kto pierwszy mnie odwiedził, pomógł i zainteresował się mną wtedy ?

Świadkowie Jehowy ! Oni mi pokazali czynem, w co wierzą…

Chrześcijaństwo to nie azyl, to nie ubezpieczalnia czy twierdza zapewniająca bezpieczeństwo w tym i przyszłym życiu.

To przede wszy­stkim życie.

 

Chrystus nie zawiódł jeszcze nikogo, ale zawiedli chrześci­janie. (Powiedziała Sigrid Undset).

Ważne są czyny w życiu chrześcijańskim. Ale nawet największe czyny mogą okazać się mało wartościowe, jeżeli nie mają silnego funda­mentu.

Takiego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który swój dom zbudował na skale.

Dlaczego wiele osób załamuje się często z powodu nieszczęścia, niepowodzenia, choroby ?

Dlaczego nieraz niejeden katolik strajkuje przeciw Bogu, Kościołowi po przeczytaniu jakiegoś artykułu, książki, czy zasłyszanych zarzutów przeciw wierze ?

Dlatego, że można porównać (go) z człowiekiem nierozsądnym, który swój dom zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.

Pisarz rosyjski, Dostojewski, pisał w jednej ze swych książek : Gdyby mi pokazano po jednej stronie prawdę, a po drugiej Chrystusa ­i gdyby mi kazano wybierać pomiędzy Nim a prawdą, zamknąłbym oczy i porzucając prawdę, poszedłbym za Chrystusem. Taka bije od Niego potęga i czar.

Słusznie, bo Chrystus sam jest prawdą. Jest drogą i życiem. On też jest najsilniejszym fundamentem w budowaniu królestwa Bożego w duszy naszej. Trzeba tylko silnie się z Nim złączyć węzłem wiary i miłości. Złączyć całą swoją istotą.

Słusznie, zauważył ktoś, że trzeba służyć Bogu, a nie posługiwać się Bogiem.

Chrystianizm nie należy do przyszłości, ale przyszłość należy do niego. Jest on dla świata czymś najbardziej dziewiczym i nowym. Ewan­gelia jako słowo liczy ponad 1 900 lat, jako rzeczywistość ma się dopiero narodzić. (Papini).

Wybitny pedagog Foerster opowiada, że spotkał pewnego bogatego człowieka, który objechał cały świat, wiele widział i przeżył. Zapytał go więc, kiedy w swoim życiu czuł się najszczęśliwszy ?

Wtedy, kiedy w Monachium chorowałem na tyfus i leżałem w szpitalu. Wtedy czułem się najszczęśliwszy. Pielęgnowała mnie siostra miłosierdzia, a jej łagod­ności anielskiej i cierpliwości bez granic nie zapomnę nigdy w życiu. Byłem dla niej obcy. Dzień i noc pełniła służbę, a przez całe osiem tygodni widziałem na jej twarzy tylko niezmiennie promieniejącą dobroć… Tak, wtedy byłem w niebie.

To prawda, bowiem jeden gram dobrego przykładu znaczy więcej niż centnar słów (św. Franciszek Salezy). To jest sprawdzian silnego fundamentu i przynależności do Chrystusa.

 

SZCZĘŚĆ BOŻE.