08 styczeń 2006 r. Święto Chrztu Pańskiego

Moi Drodzy

Wody zbawienia
Obmycie albo pokropienie wodą, jako obrzęd religijny, ma długą historię. Według starożytnych wierzeń różnych ludów, przede wszystkim Bliskiego i Dalekiego Wschodu, w wodzie, praźródle życia, kryje się element boski, święty i uświęcający wszystko, czego dotknie. Echem tych zamierzchłych wierzeń były rytualne przepisy Starego Testamentu, zalecające obmywanie lub skrapianie wodą ludzi i rzeczy w przeróżnych okolicznościach życia. A więc wodą obmywano łupy wojenne i wracających z wyprawy wojowników. Rytualne ablucje stosowano przy niektórych chorobach. Woda oczyszczała domy i sprzęty. Do określonych obmyć zobowiązani byli przede wszystkim ludzie, powołani do sprawowania religijnych obrzędów.
Sformalizowane i drobiazgowo określone przepisy, dotyczące oczyszczenia mis, kubków i naczyń oraz rąk przed jedzeniem, przetrwały wieki. Spotkamy je jeszcze w późnym, współczesnym Chrystusowi judaizmie.
Rozpoczynając swoją misję proroka, nawołującego do nawrócenia i pokuty, Jan Chrzciciel związał te akty z symbolicznym, a tak bliskim mentalności jego słuchaczy, obrzędem zanurzenia się w rzece Jordan. Dla współczesnych mu Żydów znak ten był pełen treści. Jak po kąpieli w wodzie wychodzi się czystym, tak i wewnętrzne nawrócenie serca, jakiego żądał Jan, potwierdzone pokornym gestem obmycia się w świętej rzece, przywracało czystość duszy i przyjaźń Bożą.
Dziś stanie nad Jordanem ktoś większy i mocniejszy niż Jan Choć wejdzie On razem z grzesznikami w wody rzeki i podda się obrzędowi chrztu, obrzęd ten nie będzie dla Niego znakiem oczyszczenia z win. Ten człowiek jest bez grzechu. Będzie natomiast rodzajem namaszczenia, które przyjmie u początku swojej nowej drogi życiowej, jaką dziś rozpoczyna. Namaści Go nie sama woda, w którą się zanurza, ale Duch Boży, który na Niego zstąpi. Nad wychodzącym z wody Jezusem otwiera się niebo. Ileż lat czekaliśmy na to otwarcie! „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił” – modlił się przed wiekami Izajasz, a my jego modlitwę uczyniliśmy codzienną modlitwą naszego, nie kończącego się adwentu.
Dziś spełniają się prośby. Niedostrzegalne dla ludzkich zmysłów zjawisko otwarcia się nieba widzi tylko Jezus i Jan. Nad schyloną głową wielkiego Ochrzczonego zawisa Duch Boży pod postacią gołębicy i staje się słyszalny głos Ojca: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.
Dla Jana Chrzciciela cała ta wizja jest znakiem zakończenia jego misji herolda i poprzednika. Jest już wśród ludzi Ten, na którego on sam czekał, którego przyjście wieścił, któremu gotował drogę Spełnił więc swoje zadanie. Może odejść. Jutro opuszczą go najlepsi uczniowie. Pójdą za Jezusem. Nie będzie ich zatrzymywał.
On sam zostanie jeszcze jakiś czas nad Jordanem. Będzie nadal chrzcił, ale więcej jeszcze dawał świadectwo o obecnym już wśród ludzi Mesjaszu. Potem wtrącą go do więzienia. Pobędzie tam niedługo, ponieważ o jego głowę poprosi wkrótce króla mściwa kobieta.
Ostatni męczennik Starego Testamentu będzie równocześnie pierwszym męczennikiem nowych czasów. Czasów, które zaczęły się wprawdzie już z chwilą wcielenia Syna Bożego, ale jawnie i jakby oficjalnie otwarły się dopiero dziś, w dniu chrztu Jezusa w Jordanie. Rozwierające się w tym dniu nad głową Chrystusa niebo już się nigdy – ani dla Niego, ani dla nas – nie zamknie. Nastał czas łaski. Przybliżyło się królestwo Boże. Trysnęły obficie wody ze zdrojów zbawienia.
W osobie Syna umiłowanego jest już to królestwo obok nas. Syn umiłowany chce i zrobi wszystko, żeby było ono także w nas!
Zstępujący na Jezusa Duch Boży kieruje Go ku Jego właściwej misji. Prorok Izajasz głosił, że celem tej misji będzie przynieść narodom Boże prawo i utrwalić je na ziemi. Zrobi to Sługa Jahwe nie orężem i przemocą, ale otwierając oczy niewidomym, wyzwalając tych, co dźwigają kajdany, stając się przymierzem dla  ludzi i światłością dla narodów. Cichy i pokornego serca, „nie będzie wołał ani podnosił głosu ..  nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi knotka o nikłym płomyku”.
Wiedziony – jakby za rękę – przez Ducha Bożego, który na Nim spoczywa, pójdzie Jezus znad Jordanu w czekające Go życie sługi Pańskiego. Dokądże to nie powiedzie Go ten Duch! Najprzód na czterdzieści dni postu i kuszenia w skalnych grotach Gebel Quruntul, potem na zalane słońcem gościńce Galilei i Judei, zatłoczone ciżbą spragnionych słowa, pociechy i cudu, później w niegościnne mury Jerozolimy, zabijającej proroków, w ogród Getsemani, na Golgotę.
Przejdzie całą tę drogę dobrze czyniąc, lecząc chorych i wyzwalając ludzi z mocy diabła.  Znajdzie wprawdzie na tej drodze krzyż i śmierć, ale Bóg  wskrzesi Go swoją mocą i uczyni dla wszystkich Panem i Mesjaszem.
Pełne głębokiej teologicznej treści zdarzenie nad Jordanem, opisane szczegółowo w  ewangelii Marka, i będące świadectwem wiary najstarszej gminy chrześcijańskiej w Boską godność i posłannictwo Jezusa, skierować powinno naszą uwagę na pewien dzień, tym razem w naszym osobistym życiu.
Nietrudno się domyślić, o jaki dzień chodzi. Dzień chrztu. Jeden z najważniejszych, a przecież i jeden z najbardziej przez nas zapomnianych dni. Znamy na pamięć datę swoich urodzin, wiemy, kiedy obchodzimy imieniny, któż jednak z nas potrafiłby powiedzieć, w którym dniu został ochrzczony? Na wspomnienie tego dnia nie bije nam, niestety, żywiej serce. Nie obchodzimy jego rocznicy, nie składamy sobie z tej okazji życzeń. Co gorsza są i tacy, co swoją metrykę chrztu zakopali głęboko w szufladzie, żeby przypadkiem nie stanęła ona   na drodze ich świeckiej kariery i nie wykrzyczała  wszystkim, że jej właściciel jest chrześcijaninem, szczególnie w czasach PRL.
A przecież dzień chrztu był dla nas początkiem nowego, prawdziwego i bogatego życia. W ten dzień obmyto nas wodą w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. To skromne, symboliczne obmycie, ale dokonane mocą otrzymanego od Chrystusa upoważnienia, starło z nas ślad prastarej winy, obciążającej cały ród ludzki.
Wczoraj jeszcze grzeszni i dalecy od Boga, dziś widzimy już otwarte nad sobą niebo i słyszymy głos Ojca, ten sam głos, co tam, nad Jordanem: Oto mój syn miły, w którym mam upodobanie. I nie jest to żadna pobożna przesada.
Według nauki Apostoła narodów, chrzest przyobleka nas w Chrystusa, wszczepia w Niego, zanurza w Jego śmierć, ale też czyni i uczestnikiem Jego zmartwychwstania. Bóg widzi w nas od chwili chrztu jakby odbicie własnego Syna. Toteż i na nas zsyła – jak kiedyś na Jezusa –   swego Świętego Ducha, obietnicę i zadatek wszelkich innych dóbr.
Chrzest, czyniąc nas dziećmi Boga, włącza nas równocześnie w wielką rodzinę Bożą, której głową jest Chrystus. Jeden jest tu Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Z jakimże zachwytem pisze o tej rodzinie Paweł apostoł: „Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie”.
Oczywiście te wielkie cuda sprawia u ochrzczonego nie samo zanurzenie, choćby w nie wiadomo jak świętej wodzie, ale jego wiara w Syna Bożego, wiara wyrażona bądź to osobiście, przy chrzcie dorosłych, bądź też zastępczo, przez rodziców i świadków przyniesionego do chrztu dziecka. Woda jest tu jednak wymownym i z woli Chrystusa koniecznym elementem – symbolem, szczególnie od chwili, gdy On sam uświęcił ją swoim chrztem w Jordanie, szczególnie odkąd On sam przyrównał siebie, i to nie jeden raz, do zdroju wody żywej, wytryskującej ku życiu wiecznemu, szczególnie odkąd Jego polecenie wybrało tę właśnie formę włączania nas w Niego i w zbawczy organizm swego Kościoła Jest więc chrzest wielkim Bożym darem.
Ale nie tylko darem. Jest też zobowiązaniem. Z tej wody wychodzi się zawsze naznaczonym posłannictwem. Podobnie jak Chrystus, po swoim chrzcie w Jordanie, skierowany zostaje przez Ducha Bożego ku pełnieniu swojej misji mesjasza, tak i każdy z nas otrzymuje w chrzcielnym obmyciu wezwanie i powołanie.
Wezwanie, by pozostać przez całe życie tym, czym uczynił nas chrzest: synem umiłowanym.
Wezwanie, by róść w tej łasce. By coraz więcej miejsca dawać w sobie Duchowi Świętemu. By żyć Bogiem i dla Boga. I posłanie takie samo, jakie otrzymał Sługa Jahwe: utrwalać prawo Boże na ziemi.
To znaczy budować pokój, sprawiedliwość, wolność i braterstwo, bo tylko taka rzeczywistość i takie oblicze świata odpowiada woli Bożej.
Robić to wszystko, nie podnosząc jednak głosu, nie łamiąc trzciny nadłamanej, nie gasząc knotka o lichym płomyku.
Zło zwyciężać dobrem, nienawiść – poświęceniem się i miłością. Ponad odmętami nienawiści, krzywdy, rozpaczy i grzechu budować most w nowy świat: świat ludzi obmytych, o czystych rękach, bliskich Bogu i bliskich sobie. W doczesności być znakiem tego, co nie przemija. Dla pełzających po ziemi stać się zaproszeniem do tego, co wysokie, heroldem tego, co Boże.
Wracajmy częściej niż dotąd myślą do tajemniczych wód naszego chrzcielnego Jordanu. Cieszmy się otrzymanym tam bogactwem i wyróŹżnieniem. Ale przede wszystkim żyjmy misją tego sakramentu! Wielką misją i zobowiązaniem człowieka ochrzczonego!
SZCZĘŚĆ BOŻE.