17.09.2006 r. 24 Niedziela Zwykła.

„Wiara,  jeśli  nie  byłaby  połączona  z  uczynkami, martwa jest sama w   sobie” (Jk 2,17). 

„Syn Człowieczy musi wiele cierpieć”(Mk 8,31)

Moi Drodzy!


W 1920 roku odbywał się w Nowym Jorku głośny proces spadkowy. Chodziło o spadek po multimilionerze Mennforcie. Jedyną spadkobierczynią była jego córka. Sędzia w obecności świadków otworzył kopertę z testamentem i odczytał tekst: „Majątek mój przeznaczam jedynej mojej córce Gracji. Zanim jednakże stanie się prawną właścicielką – żądam od niej wyrzeczenia się wiary katolickiej”.
Sędzia zwrócił się z zapytaniem, czy wyrzeka się wiary? W sali zapanowała cisza. Lecz ciszę tę przerwał głos córki: „Wiary się nie wyrzekam !” Wobec tego – mówi sędzia – majątek przechodzi na skarb państwa. Zapytał ją jednak, dlaczego tak postąpiła? Dziewczyna odpowiedziała: „Utraty Boga nie powetuje mi żadne dobro, a dla tych kilku czy kilkunastu lat mojego życia nie warto sobie przekreślać wieczności. Czymże jest majątek mojego ojca wobec tego majątku, który mi daje Ojciec Niebieski ?”
W dniu 20 lipca 1969 roku popłynął na ziemię komunikat radiowy nadany przez Edwina Aldrina z księżyca. „Tu mówi pilot kosmicznego pojazdu. Zwracam się w tej chwili do wszystkich, którzy mnie słyszą, kimkolwiek są i gdziekolwiek się znajdują z prośbą o chwilę skupienia, o rozważenie wydarzenia ostatnich godzin i o dziękczynną modlitwę”.
Takie i podobne oświadczenia, wypowiedzi czy wyznania wiary czynią różni ludzie w różnych sytuacjach. Są one świadczeniem o Bogu, o Chrystusie, o sobie samym. Są one wciąż zdawanym egzaminem. Na egzamin tego rodzaju wystawieni jesteśmy wszyscy i zdajemy go raz po raz z różnym wynikiem. Podobny egzamin musieli zdać apostołowie.
Chrystus – egzaminuje apostołów…
„Za kogo uważają Mnie ludzie ?” – pyta Zbawiciel. Apostołowie dali różne odpowiedzi. „A wy, za kogo Mnie uważacie ?” Pytanie zaskakujące, ale trzeba było odpowiedzieć. Czy powtórzyć to, co mówią inni, czy dać własną odpowiedź ? Jeżeli własną, to wobec tego jaką ? „Odpowiedział Mu Piotr: Ty jesteś Mesjasz”.
Św. Mateusz pisze, że Chrystus pochwalił Piotra za to wyznanie wiary. Odpowiedź jego bowiem zawierała świadectwo na jakie inni nie mogli się zdobyć, o które głównie chodziło Zbawicielowi. Ale Piotr zdał egzamin tylko częściowo, „teoretycznie” – jak byśmy to powiedzieli. Dlaczego? Zaraz się okazało. Bo skoro tylko Chrystus „zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć,  że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie.  Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać”. Słaby i niepojętny uczeń upominał najdoskonalszego Mistrza, Boga! Nie dziwmy się więc, że Chrystus „zgromił Piotra słowami: Zejdź mi z oczu, szatanie. Bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”. Czysto po ludzku Piotr podchodził do roli Mesjasza. Jak wszyscy jego współcześni, tak i on uważał, że Mesjasz będzie ziemskim władcą i przywódcą Izraela. Jego wizja Mesjasza nie pokrywała się z wizją Chrystusa. Chciał korony chwały bez krzyża, Taboru bez Kalwarii. Zbawiciel nazywa go szatanem – przeciwnikiem, bo już na pustyni zły duch, w czasie kuszenia, proponował Zbawicielowi panowanie w królestwie tego świata.
Mesjasz musi cierpieć…
Apostołowie mogli i powinni znać rolę Mesjasza. Znali przecież proroctwa Izajasza i słyszeli od Niego, że „królestwo Jego nie jest z tego świata”. Widocznie nie mogli pojąć i zrozumieć roli cierpienia i krzyża w zbawczym dziele Bożym.
A krzyż nieodłączny był od Chrystusa od pierwszej chwili. Betlejem było niczym innym, jak tylko preludium Kalwarii. Na horyzoncie żłóbka jawił się krzyż. Poszczególne lata i dni życia, fakty i cuda, radości i smutki, miłość i nienawiść ze strony otoczenia były niczym innym, jak tylko stopniami prowadzącymi na Kalwarię.
Dlaczego tak jest i tak miało być ? Jest to tajemnica Bożej miłości. Na dnie jej kryje się grzech z naszej strony, a ze strony Boga – miłość. „Bóg sam pierwszy nas umiłował”. Widocznie ze wszystkich możliwych to był najlepszy sposób, skoro Bóg go obrał.
W takiego więc Mesjasza – z krzyżem i na krzyżu – musimy wierzyć i takim Go przyjąć. Przyjąć musimy „całego” Chrystusa; nie tylko Dziecię w Betlejem, ale i rozpiętego na krzyżu; nie tylko Tego, który kiedyś chodził po ziemi, ale i Tego, który dziś żyje i cierpi w braciach naszych. Stąd wiara nie może być połowiczna, a egzamin wiary trzeba zdawać z całości.
Wiara w Mesjasza musi być żywa…
Na problem wiary można różnie patrzeć: z punktu widzenia psychologii i teologii, z postawy dziecka i uczonego. W każdym razie jest ona zaangażowaniem naszego umysłu i woli w inny, nadprzyrodzony, Boży świat. Wierzący ma Bożą wizję wszystkiego, dostępną dla człowieka. Ta wizja nie poniża ani nie ogranicza, wręcz przeciwnie, poszerza perspektywę, daje radość i szczęście.
Musi jednak obejmować całego człowieka. „Wiara, jeśliby nie była połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie”.
Nie ma wiary prawdziwej bez miłości. Nie ma miłości prawdziwej bez  ofiary. Nie ma zbawienia bez odkupienia.
Nie ma Mesjasza bez krzyża.

SZCZĘŚĆ BOŻE.