08.10.2006 r. 27 Niedziela Zwykła.

„Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela” (Mk 10,9).   

Moi Drodzy!

Chrystus poruszył sprawę małżeństwa, ponieważ sprowokowali go do tego słuchacze. Jak zwykle „przystąpili do Niego faryzeusze i chcąc Go wystawić na próbę pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę”.
Pytanie podchwytliwe, bo „Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić” – mówią. Atak jednak się nie udał, bowiem Mojżesz „przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę. […] Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.
Idealnie zaczęło się w raju, gdy Bóg „ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! […] Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem”.
Idealnie było w raju – do upadku. Idealnie zaczyna się w życiu przed małżeństwem, gdy młodzi mówią, że zakochali się „od pierwszego wejrzenia”. Wystarczyła okazja, spotkanie, zabawa, drobna przysługa, a już o sobie marzą i są zakochani. Życie małżeńskie i rodzinne jawi się im jak bajeczna sielanka w pałacu królewskim i biada temu, kto śmiałby coś zakwestionować. Byłoby wszystko dobrze, gdyby młodzi pamiętali, że miłość małżeńską i szczęście rodzinne buduje się, a nie otrzymuje na kredyt w formie zaliczki, z góry. Problem tkwi w tym, że małżeństwo jest rzeczywiście „pałacem królewskim”, ale są w nim oprócz komnat i kręte korytarze wraz z  podziemnymi i ciemnymi zaułkami. Podstawowym zaś błędem bywa fakt, że często miłością zwie się egoistyczną namiętność.
I wtedy –  Małżeństwo staje się tragedią. Przyczyn tego jest wiele: obiektywnych i subiektywnych, poważnych i błahych. Niełatwo znaleźć winnych, bo są nieraz anonimowi, nieuchwytni…
„Co tu dużo gadać – pisze pewien uczestnik ankiety w Polsce – dziś mieszkanie jest najważniejsze. Ten górą, kto je ma. Trzeci mój syn przez mieszkanie się ożenił i przez mieszkanie teraz będzie się rozwodził. Drugi tak samo. Mieszkanie wiąże ludzi mocniej niż przysięga”.
„Mając lat 17 wyszłam za mąż. Dziś mam lat 46 i wiele smutnych doświadczeń. Cierpię strasznie, bo zostałam oszukana. Straciłam wiarę w ludzi i w każdym mężczyźnie widzę łajdaka, pijaka, złodzieja”… – pisze inna osoba.
Bywa gorzej. W styczniu 1973 r. w Preston, w Ontario, na szosie spotykają się po raz ostatni małżonkowie z dwunastoletnim synkiem. Obydwoje lekarze. Po rozwodzie dziecko przyznano sądownie matce. W czasie rozmowy rozegrał się finał nieporozumień. Skończyło się zastrzeleniem żony.  Matka w grobie, ojciec w więzieniu, a w sercu chłopca pozostał na zawsze dramat.
Podobnych dramatów i tragedii jest pełno. Nie powstają one nagle, ale stopniowo. Zaczyna się od dancingu, rozmów, wynurzeń… On nieszczęśliwy, ona zawiedziona i oto „znaleźli się”. Niby nic się nie zmieniło, tymczasem w niewinny sposób powstaje tragedia żony i dzieci. Dzieci teraz często oskarżają i mają prawo oskarżać. Bo małżeństwo nie jest igraszką, jest sakramentem i instytucją społeczną.
„Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.
Z pewnością nikt z nas nie jest ideałem. W życiu małżeńskim też zjawiają się kryzysy. Dlatego warto sobie zdawać sprawę z filarów, które mogą uratować niejedno chwiejące się małżeństwo. Ktoś porównał małżeństwo do świątyni. W świątyni zresztą katolicy zawierają ten sakrament. Każda świątynia zbudowana jest na fundamencie, ma ściany, filary, sklepienie i wieżę wzniesioną w górę, zakończoną krzyżem. W świątyni też jest ołtarz, na którym dokonuje się Najświętsza Ofiara Mszy św. Całość stanowi harmonijną jedność.
Małżeństwo musi być jednością dwóch osób. Jest to jedność osób, a nie tylko ciał. Osoba nie jest tylko ciałem i zmysłami, lecz również rozumem i wolą. Jedność ta opierać się musi na miłości, która „cierpliwa jest, łaskawa. Miłość nie zazdrości, […] nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. […] Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma”… (1 Kor 13,4-7).
Drugim filarem jest wzajemna służba. Każda prawdziwa miłość łączy się ze służbą. Służbą ojczyźnie jest prawdziwy patriotyzm; służbą wobec Boga jest prawdziwa religijność; służbą jest miłość matki w wychowaniu dziecka. Sam Chrystus przyszedł na ziemię „służyć, a nie żeby Mu służono”. Nie trzeba szukać siebie i własnego zadowolenia, ale starać się o radość i szczęście drugiej strony. Bo gdy dwa egoizmy zejdą się razem, wtedy bywa źle.
Z pojęciem służby łączy się i ofiara. Spotykamy się z nią w każdej miłości: matki i żołnierza, społecznika i dobrego katolika. Chrystus objawił swą miłość wobec nas przez swą ofiarę krzyżową.
Dlatego zachęcam i namawiam was do „rozwodu” ze złudzeniami i marzeniami o idealnej trzeciej osobie. Zresztą, idealnych osób nie ma. Są tylko w naszej wizji, ale mogą do niej się zbliżać, jeżeli tylko chcą i miłują się naprawdę. Trzeba przyjąć drugą stronę taką, jaka jest.
Ktoś powiedział: „Jeśli nie potrafisz zbudować pałacu – postaw przynajmniej domek. Pamiętaj jednak, że nie będzie ci w nim naprawdę dobrze, o ile cię nie opuszczą marzenia <pałacowe>”.

SZCZĘŚĆ BOŻE.