11.03.2007 r. III NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

  
W Jezusie Chrystusie realizuje się tajemnica
miłości  i  cierpienia.

Moi Drodzy!

Jezus ukazuje nieraz ścisły związek między cierpieniem a grzechem, np. przy uzdrowieniu paralityka (Jan 5,14): Nie grzesz więcej, by ci się coś gorszego nie przydarzyło …
Z drugiej strony Chrystus zwalcza przekonanie, że wszelkie nieszczęście jest zawinione przez ludzi nim dotkniętych;  sąd taki piętnuje jako wyraz wyniosłości tych, którzy źle myślą o drugich.
Chrystus nie wytłumaczył bez reszty, ani nie zniósł  ludzkiego cierpienia.
Ale przyszedł przezwyciężyć źródło wszelkiego zła  i cierpienia  –  jakim jest grzech. I ten grzech prawieczny, który u zarania ludzkości sprawił, że nasza ludzka kondycja jest bardziej podatna na zło niż dobro – i ten dzisiejszy, nasz własny, przez który popadamy w niewolę egoizmu i odcinamy się od Dobra i Życia.
Jezus choć niewinny – przyjął na Siebie cierpienie i śmierć. Syn Boży pragnie ukazać w takim świetle, jak nigdy dotąd, miłość Boga do człowieka, którą już prorocy oznajmiali:  „Odwieczną miłością ukochałem cię” (Jer.31,3)
Najbardziej przekonującym gestem miłości Boga jest przyjęcie krzyża przez Chrystusa.  Pięknie to wyraził C. Norwid:  „A miłość to czyni, że się niewinny za winnego  wini„. Jezus nie wytłumaczył całkowicie cierpienia – ale nadał mu inne znaczenie.
Krzyż bez wiary – jest znakiem niepowodzenia, klęski. Natomiast wierzący wie, że w krzyżu Bóg przemienił cierpienie w życie. Choć jesteśmy kulejący i słabi – możemy wciąż umacniać się nowym życiem udzielanym przez Chrystusa.
Trudno nam jest przemieniać się wewnętrznie, bo nie potrafimy połączyć w swoim życiu krzyża z miłością. Często nie potrafimy  rozpoznać tego krzyża w naszym codziennym życiu, bo te nasze krzyże nie są tak ciężkie jak krzyż Chrystusowy.
Jest wiele krzyżów, po które nie wyciągamy naszej ręki, albo też przeżywamy je na sposób świata, bez głębszego, nadprzyrodzonego spojrzenia.
Gdybyśmy towarzyszyli Matce Bożej na Golgotę, jak to uczyniła Maria Magdalena, może potrafilibyśmy lepiej i głębiej zrozumieć krzyż Chrystusowy, który odmienia los miliardów ludzi i otwiera im niebo, do którego  nie mieli żadnego prawa.
Wtedy może lepiej potrafilibyśmy rozpoznać i chętniej przyjmować nasze krzyże takie szare, drobne, których nawet nie można spostrzec.
Nie odnosimy tego wrażenia, że jest to właśnie krzyż Jezusowy, który mamy przyjąć z wiarą, do którego mam wyciągnąć ręce, a nawet się uśmiechnąć.
Nie mamy takiego wrażenia, bo zazwyczaj nie mamy wielkich krzyżów. W ciągu dnia, nie umiemy dojrzeć wartości danego krzyża, dlatego reagujemy niecierpliwością, zdenerwowaniem, zmarszczeniem brwi, grymasem twarzy, ostrym, może nawet złośliwym słowem.
Krzyż nieprzyjęty, niezrozumiany, mało tego – krzyż, który przymnożył nam ciężaru i winy naszej duszy, nie tylko nas nie zbliżył do P. Jezusa, ale od Niego oddalił.
Mówimy czasem: tego nie chcę, tego nie przyjmę, z tym się nie pogodzę – a to był przecież Jego krzyż, nie taki duży jak na Golgocie, nie opromieniony blaskiem odkupienia, ale bardzo powszedni, niepokaźny, a ja go nie rozpoznałem, nie doceniłem, a może nawet o ten krzyż się potknąłem – bo z tej okazji zawirowały we mnie niezdrowe uczucia, dalekie od miłości.
Dlatego szukajmy u Matki Bożej Bolesnej Jej oczu, którymi patrzyła na krzyż.
Wiedziała, że krzyż jest nie tylko wielkim dobrem, ale jest największą łaską daną przez Boga światu.
Pełnia tej wiary ku krzyżowi, otwarta na wszelkie współdziałanie – nie próbuje w najmniejszym stopniu, choćby nawet w pragnieniach, modlitwach swoich odwrócić od siebie to, co Pan Bóg w swojej miłości względem Niej postanowił.
Pewne, że nie jest łatwą taka wiara, nie jest łatwo otrząsnąć się z tej myśli, że to człowiek i  jego nieprzyjazna ręka, a nie P. Jezus, wystawia mnie na próbę.
Łatwiej jest powiedzieć: ten wyrządził mi krzywdę, ten jest mi nieprzyjazny – i uważam, że nasz osąd jest słuszny, bo przecież nie wolno im tak postępować i mam prawo na to się oburzyć, przeciwko temu protestować, wykazać, że źle czynią.
Gdy tak reaguję i tak sądzę – gubię wtedy krzyż, bo zabrakło miłości.
Gdyby wszystko tak się potoczyło, jak to sobie zaplanowałem, nie spotkałbym krzyża na mojej drodze.
Nie byłoby w moim życiu krzyżatego prawdziwego, Chrystusowego.
Nawet gdybym sam szukał i dobierał sobie krzyże, nie wyszłyby mi na pożytek, bo nie Boża ręka mi je podała, ale moja własna  je wyselekcjonowała.
Rozpoznać natomiast i przyjąć chętnie to, co mi Pan Bóg w tym czy innym momencie postawił na drodze – wtedy  jest dopiero prawdziwa mądrość rozumienia krzyża Chrystusowego.
Uczmy się Od Matki Bożej, jak patrzeć na krzyż, jak go cenić, jak go nawet miłować jako zbawcze narzędzie i jak przezeń jednoczyć się z Chrystusem, bo Ona czyniła to w najpełniejszym stopniu.    

SZCZĘŚĆ BOŻE.