17.06.2007 r. XI Niedziela Zwykła.

    

Chrystus – Dawcą życia

Moi Drodzy!

„A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziała się że Jezus jest gościem w domu faryzeusza.” Nie musiała Go długo szukać. Całe miasto wiedziało, gdzie jest. Wszyscy też dobrze znali faryzeusza Szymona. Wiedziano też, kim jest ona, pogardzana, chociaż wielu nie było lepszymi od niej, ale potrafili jednak uchodzić za lepszych i takimi się czuć. Lepiej jest być grzesznikiem, świadomym swoich grzechów jak ta niewiasta u stóp Chrystusa, niż grzesznikiem, który wierzy we własną niewinność. Jednego z takich „niewinnych” ukazało nam pierwsze czytanie mszalne: króla Dawida.
Ten wybrany przez Boga, król Dawid – aż nie do wiary – popełnił podwójny grzech: swojemu oddanemu oficerowi, Uriaszowi, zabrał potajemnie żonę, a potem, żeby sprawa się nie wydała, wysłał go na pewną śmierć. Cudzołóstwo i morderstwo. Dla ówczesnych królów to nic nadzwyczajnego. Dawid, wychowany w klimacie rozgrzeszającym u panujących każdą zbrodnię, wydaje się nie mieć z powodu swojego czynu zbytnich wyrzutów sumienia. Gdyby nie prorok Natan, może nigdy nie powiedziałby słowa pokuty: „zgrzeszyłem”.
Ta niewiasta natomiast wie, że jest grzesznicą. Nosi w sobie tę świadomość, niby bolesną ranę. Nosi ją przede wszystkim od tego dnia, w którym nieoczekiwanie spotkała Jezusa. Wmieszana w tłum słuchała Jego nauk o królestwie.
Głęboko, brała sobie do serca słowa Jezusa o konieczności zmiany życia, o zawierzeniu Bogu, który jest Ojcem. Już wtedy postanowiła: skończę z tym złem, w które mnie wciągnięto. Już wtedy jej splamione, chore serce zaczęło bić nieśmiałą, pełną pokory, ale gotową na wszystko miłością ku Temu, w którego słowach przyszło do niej Boże zmiłowanie.
Tylko te grzechy! Tylko te grzechy! Co z nimi zrobić? Któż z nas, grzeszników, nie zna tej rozterki: iść zaraz do spowiedzi, jeszcze dziś, a może dopiero jutro albo za miesiąc, albo za rok. Ta, ponieważ kocha, nie waha się. Wejście na salę biesiadną w domu Szymona nie jest trudne. Te mieszkania na Wschodzie, przypominające raczej ocienioną werandę niż pokój, są wszystkim dostępne, nawet gapiom. Ale dla takiej jak ona, przestąpienie progu domu faryzeusza – to jednak akt odwagi. Już widzi zgorszone oczy biesiadników. Już słyszy ich złośliwe szepty. A może nie widzi i nie słyszy nic, bo całą jej uwagę przykuwa tylko On, rabbi z Nazaretu, siedzący, a raczej na wpół leżący na niskiej sofie, przy biesiadnym stole.
Ewangelista Łukasz Pisze: „stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem” ( Łk 7, 38).
W tym miejscu włącza się druga osoba dzisiejszej, ewangelicznej opowieści: faryzeusz Szymon. Szymon jest człowiekiem statecznym, przez otoczenie poważanym, w zasadzie uczciwym. Zaprosił Jezusa do swojego domu – a to mówi już wiele. Nie dziwi nas, że gorszy go wtargnięcie na salę biesiadną znanej w mieście grzesznicy. Rozumiemy również jego zaskoczenie, gdy widzi, że Jezus pozwala, by go „taka” dotykała. Cóż bardziej logicznego, jak ten pełen rozczarowania wniosek, który w takich okolicznościach przychodzi mu do głowy:
„Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, jaka jest to kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą” ( Łk 7, 39).
Jezus wie, że ona jest grzesznicą. Wie również, co w tej chwili myśli Szymon. Już ich oboje przejrzał i ocenił. Ocena nie jest dla Szymona najlepsza. Jezus komunikuje mu ją w sposób możliwie najdelikatniejszy, zaczynając od przypowieści, nie mającej pozornie nic wspólnego z zaistniałą sytuacją: Dwóch dłużników, którym darowano dług. Tyle że u jednego był to dług ogromny, u drugiego znikomy. Kto będzie bardziej kochał darowującego?
Szymon odpowiada poprawnie, nie przeczuwając, że odpowiedzią tą pisze wyrok na samego siebie. Dopiero teraz zaczyna mu Jezus wyliczać grzechy zaniedbania, jakich dopuścił się względem swojego wielkiego Gościa. Nie są to wcale poważne grzechy. Żadne prawo pisane czy zwyczajowe nie nakazywało gospodarzowi domu tego rodzaju form powitania, jakie wylicza Jezus. W zasadzie Szymon jest więc w porządku. Ale tylko dopóty w porządku, dopóki jego zachowania nie porówna się z zachowaniem kogoś drugiego, kto wniósł na tę ucztę nie samą tylko zimną poprawność, ale miłość. Być w porządku to dla Jezusa za mało. On czeka na coś więcej z naszej strony. Bo On sam dał człowiekowi więcej. „Umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował”
To „do końca” będzie odtąd normą i przykazaniem. „Jak Ja was umiłowałem”
Właśnie to „więcej”, o które zawsze Jezusowi chodzi, ofiarowała Mu dziś spontanicznie, z kobiecą czułością, ale odważnie i szczerze grzesznica, co nie proszona wtargnęła przed chwilą do domu uchodzącego za „sprawiedliwego”.
Kim wobec tej kobiety jest Szymon? Chłodny, wyrachowany, dogłębnie przekonany o swojej uczciwości, surowo oceniający ludzi i ich zachowania.
Czy zdaje sobie sprawę, że właśnie ta pochlebna ocena samego siebie trzyma go jakby w więzieniu i nie pozwala rozkwitnąć w jego sercu prawdziwej miłości?
Obca kobieta, o więcej niż nadszarpniętej reputacji, która dziś weszła do jego domu, nie ma złudzeń co do swojej moralnej wartości. Uznaje własną grzeszność i przerażona nią, uciec chce od życia, które dotąd prowadziła. Ale wie, że uciec nie zdoła, chyba że ktoś poda jej pomocną rękę. Już znalazła takiego, który dźwiga ludzi ponad nich samych. Który leczy nie tylko chore ciała, ale także chore serca i sumienia. Szymon nie pójdzie do Jezusa po zdrowie, bo uważa się za zdrowego, ale ona pójdzie i żadna przeszkoda nie zatrzyma jej w drodze. Ona, która dotychczas widziała wokół siebie mężczyzn spragnionych wyłącznie jej ciała, jest dziś szczęśliwa, że znalazła wreszcie kogoś, kto dojrzał ją całą, w złożoności człowieczej osoby, zbrukaną wprawdzie, ale przecież Bożą, przeznaczoną wyżej i właśnie taką całą, złożoną z duszy i ciała, postanowił ratować.
Za to Go pokochała. To Mu dziś przyszła powiedzieć, nie słowami, bo są sytuacje, w których słowa milkną, ale odważną posługą miłości, uzupełniającą chłodne niedbalstwo Szymona.
„Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała” – mówi Jezus do Szymona wskazując na zalaną łzami kobietę. A jej: „Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju”.

Szczęść Boże.