24.06.2007 r. XII Niedziela Zwykła.

 

Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. (Łk 9,23).

Moi Drodzy!

W roku 1959 wystawiono w Monachium, w Niemczech, głośną sztukę: Proces Jezusa, włoskiego pisarza Fabri. Na premierze tej byli obecni arcybiskup Monachium oraz biskup protestancki.

W Oberamergau, w pobliżu wspomnianego Monachium, odbywają się co dziesięć lat przedstawienia Męki Pańskiej od roku 1633, jako wotum tej miejscowości za ocalenie mieszkańców przed zarazą.

Tysiące widzów zjawia się wtedy, by brać udział w tych amatorskich misteriach.

Łatwo jest oglądać a nawet przeżywać film czy przedstawienie Męki Pańskiej.

Jest również łatwo przedstawiać Chrystusa na scenie. Trudno natomiast całkowicie w Niego uwierzyć. Trudniej uwierzyć w zbawczą moc krzyża Chrystusowego. A chyba najtrudniej brać co dnia krzyż i naśladować Chrystusa.

Trudno było uwierzyć ówczesnym ludziom w Chrystusa jako Syna Bożego, jako Boga. Patrzyli na Jego cuda, słuchali Jego słów, widzieli znaki z nieba, a jednak gdy przyszło do wydania opinii, nie mogli się zdecydować.

Chrystus pytał o to apostołów: „Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza, jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał”. Trudno było nawet wszystkim apostołom uwierzyć, skoro tylko Piotr wyznał: „Za Mesjasza Bożego”.

Dla człowieka bez głębokiej wiary będzie On tylko nauczycielem i prawodawcą, cudotwórcą czy supergwiazdą, imponując pod wielu względami, ale nigdy tym, kim jest naprawdę.

Jest On jednak postacią, wobec której nikt nie może przejść obojętnie. Jest postacią zmuszającą do zajęcia stanowiska. Trudno było uwierzyć w Chrystusa jako Boga, ale jeszcze trudniej jest uwierzyć i przyjąć krzyż Chrystusa jako środek zbawienia. Nie mogli pogodzić się Izraelici z faktem, że Mesjasz musi umrzeć na krzyżu. Potwierdzają to uczniowie w drodze do Emaus: A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela (Łk 24,21). Nieskore (były ich) serca do uwierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy” (Łk 24,25).

Ich wizja Zbawiciela nie zgadzała się z osobą Chrystusa, z tym co głosił i czego nauczał. Po dwóch tysiącach lat, nam również jest bardzo trudno pogodzić się z krzyżem Chrystusa. Oburzamy się na oprawców, gotowi bylibyśmy bronić Go tam i wtedy, gdybyśmy mogli wówczas tam rzeczywiście być.

Zadajemy sobie pytanie: Dlaczego Chrystus musiał zbawiać nas przez krzyż, skoro był Bogiem, miał wiele innych sposobów uwolnienia człowieka od winy?

Najtrudniej, jednak, jest nam pogodzić się i realizować słowa Chrystusa:

Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech Mnienaśladuje. To jest zadanie najtrudniejsze. Gdyby jeszcze chodziło o jeden dzień, tydzień, miesiąc, rok… Ale całe życie, co dnia ? Czyż nie wystarczyło, że On się obarczył naszym cierpieniem, on dźwigał nasze boleści? (Iz 53,4).

Nie łatwo zrozumieć, że dzieło Wcielenia dokonało się za sprawą Bożą bez nas, ale dzieło Odkupienia nie może dokonać się bez naszego udziału. To prawda, że Chrystus nas odkupił, wziął cały ciężar grzechów świata na siebie. Mówiąc obrazowo, postawił wykolejony pociąg na właściwym torze. Ale chcąc się zbawić, każdy z nas musi włączyć się w to dzieło przez własną ofiarę. Każdy z nas musi umieć powtórzyć za świętym Pawłem: Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w ciele moim dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół. Zbawienie dokonane przez Chrystusa, dokonało się niejako w „jednym wymiarze” przez Głowę. Ale droga krzyżowa Jego Ciała – Kościoła trwa nadal. I prowadzi ona już nie tylko poprzez wąskie uliczki Jerozolimy, ale drogi całego świata: Poprzez rodziny i małżeństwa, poprzez ciała i dusze, poprzez szpitale i więzienia, poprzez drogi czasu i przestrzeni. (KoI 1,24).

Możemy powiedzieć, że zostaliśmy zbawieni miłością Chrystusowego krzyża.

Czy to znaczy, że Chrystus chce również naszych cierpień. Czy Mu na nich zależy? Chrystus nie chce, byśmy cierpieli ! Chce tylko miłości. Każdy nasz wkład w ulżenie cierpieniom własnym czy drugich jest wkładem w dzieło Odkupienia: każda nasza ofiara, każdy poniesiony trud i pójście za Chrystusem, o ile łączy się z miłością, jest zbawianiem siebie i drugich. Bo nie łzy, nie rany, nie krew, ani śmierć zbawia, lecz miłość. Powiem coś więcej! Nie krew Chrystusa, nie gwoździe, nie krzyż czy Jego rany nas zbawiły, ale Jego przeogromna miłość.

Również i z naszej strony, we wszystkim musi być miłość. Bez niej niewiele się przydadzą najcięższe męki, katusze czy choroby. A gdy ona jest, miłośćwtedy najmniejsze nasze czyny nabierają bezcennej wartości.

Możemy powiedzieć, że Miłość Boga ściga nas. Boża miłość nie ograniczyła się do kart Ewangelii. Nie poprzestała na krzyżu. Nie zamknęła się tylko do kościelnych murów i bogatych tabernakulów. Nie poprzestała na sakramentach.

Ona nieustannie ściga każdego człowieka poprzez całe jego życie.

R .Brandstaetter powie: Bóg, który ściga duszę, jest Nieskończoną Miłością, która nie zaniecha pościgu, dopóki albo nie zdobędzie duszy, albo nie zostanie od niej ostatecznie odepchnięta. Prawdę tę potwierdza wielki uciekinier przed Bogiem – święty Augustyn. Szedłem – mówi on – wszystkimi drogami, na które mnie pro­wadziły skażone namiętności. Jednak gdziekolwiek biegłem w swym zaślepieniu, szło za mną Miłosierdzie Twoje. Co dzień zwiększały się me błędy i co dzień zwiększała się Twa troskliwość i już to słodko i łagodnie, już to gniewnie i surowo zamykała mi wszystkie drogi ucieczki.

Czego nie dokonały łzy stroskanej matki, zdziałało nieskończone Miłosierdzie Twoje, wlewając żółć w moje grzeszne słodycze. Znienawidziłem swój kraj, znienawidziłem własne życie, błąkałem się z miejsca na miejsce, a co gorsze, biegłem od grzechu do grzechu, a jednak Miłosierdzie Twoje nie wyczerpało się i nie odeszło ode mnie.

Czy historia Augustyna nie jest powtórzeniem historii Szawła? Czy nie jest powtórzeniem przypowieści o zgubionej owcy i synu marnotrawnym? Czyż nie dopatrujemy się w niej historii każdego z nas? Miłość może być przyjęta lub też odrzucona. Reakcja na wezwanie czy pościg Chrystusa może być różna. Inna była u apostołów, a inna u faryzeuszów.

Inna u Zacheusza, a inna u młodzieńca, który odmówił pójścia za Nim. Inna u dobrego, a inna u złego łotra na krzyżu. Inna u konwertytów, a inna u zagorzałych ateistów…

My także spotykamy się z tą Miłością na każdym kroku, każdego dnia, w każdej sytuacji. Najważniejsze jednak – żeby jej nie odepchnąć, nie odrzucić, ale pójść za nią i oddać miłość – za miłość…

Szczęść Boże.