30.09.2007 r. XXVI Niedziela Zwykła.

 
Przegrany bogacz.

Moi Drodzy!

„Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił” (Łk 16, 19). Prorok Amos, z pierwszego czytania mszalnego, zadał sobie więcej trudu, by ukazać życie bogaczy izraelskich z ósmego wieku przed Chrystusem: łoża z kości słoniowej, puszyste dywany, na których można się wylegiwać, wonne olejki, wykwintnie zastawione stoły, wino wychylane ze złotych czar, i pijackie śpiewki, zagłuszające wyrzuty sumienia. Zwyczaje współczesnych bogaczy nie są dla nikogo tajemnicą.

Bogacz z ewangelii św. Łukasza umiera i zostaje przez Boga odrzucony. Zaskakuje go zapewne ten wyrok; przecież nie kradł, nie rabował, nie pożyczał na lichwę, nie zdzierał skóry z wierzycieli. Był porządnym bogaczem przynajmniej we własnych oczach, podobnie jak porządnymi są bogaci faryzeusze, do których właśnie zwraca się Jezus swoją przypowieścią.

Czy być bogatym to grzech? Czy za posiadanie pieniędzy idzie się do piekła? Na pewno tak nie jest, choć Pismo święte, zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu, wypowiada na temat tej kategorii ludzi wiele mocnych słów.

Nie są oni ganieni za samo bogactwo. Ostatecznie i Jezus posiadał oddanych przy­jaciół w kołach zamożnych ludzi i nieraz korzystał z ich gościnności. Biblia piętnuje nie tyle bogaczy, co ich grzechy.

W czym zgrzeszył bogacz z Jezusowej przypowieści? Wiedzą o tym nawet dzieci. U bram jego domu leżał chory, tak bardzo już chory, że nie mógł chodzić i żebrać, ubogi, imieniem Łazarz. Czy ten bogacz był powiadomiony o istnieniu tego nędzarza, koczującego przy bramie jego pałacu? Wygląda, że tak. Rozpoznaje go bowiem bezbłędnie, nawet z imienia, na łonie Abrahama, gdy po śmierci losy obydwóch zostają przez Boga w zaskakujący sposób odwrócone. Znał go więc! Ale nędza biedaka nie robiła na nim żadnego wrażenia. Żebracy pod drzwiami bogaczy to w tamtych czasach, a i dziś jeszcze na Wschodzie, widok tak codzienny, że już nie szokujący. Nasz wielmożny też się swoim „dziadem” nie przejmował i zapewne nawet nie zauważył, gdy tamten umarł.

To był pierwszy grzech ewangelicznego bogacza: kompletny brak serca dla potrzebującego człowieka.

Nie dojrzeć swojego bliźniego, szczególnie gdy ten jest w skrajnej potrzebie, nie wyciągnąć ku niemu pomocnej ręki, nie zadrżeć na widok otaczającej danego człowieka nędzy – to nie jakiś tam tylko mały grzeszek. Jest to niepokojący objaw choroby całego duchowego organizmu. Nie próbujmy wmawiać sobie, że człowiek, nie znający słowa: litość, może być poza tym sprawiedliwy, pobożny, pełen wewnętrznej dobroci i bliski Bogu. Pozornie tak to się czasem przedstawia. Rzeczywistość jest jednak inna.

Miłosierdzie to jedna z form miłości, koniecznie i z istoty swojej wchodząca w to pojęcie. Kto nie jest miłosierny, ten nie kocha, a tym samym wykracza przeciwko podstawowemu przykazaniu ewangelii. Bóg, który jest Miłością nie może mile patrzeć na zachowanie człowieka, który całym swoim życiem przekreśla miłosierdzie i miłość. „Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata – pisze Jan apostoł – i widział, że brat cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga?” I konkluduje: „Nie jest z Boga kto nie miłuje swego brata”. A nawet mocniej: ,,kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci”.

A Jakub: „Sąd nieubłagany dla tego, który nie czynił miłosierdzia”.

Postawa nie dostrzegania w życiu drugiego człowieka, szczególnie człowieka biednego, i wykluczania go z naszej miłości grozi każdemu, nie tylko bogatym. Ale ludzie majętni są pod tym względem szczególnie narażeni. Dzieje się to przede wszystkim dlatego, że bogactwo kieruje całą uwagę posiadającego nie na osoby, ale na rzeczy. Tych rzeczy jest mu ciągle mało. Serce żyje ciągłym pożądaniem tego, co zobaczyły oczy, za czym zatęskniły zmysły. Wokół serca rośnie coraz wyższa góra rupieci, przesłaniająca wszystko. Jedyną osobą, która jeszcze wyrasta ponad ten „magazyn marności” i która bogacza interesuje, jest on sam. Gramatyka tego zainteresowania wyczerpuje się na jednym tylko zaimku, tym dzierżawczym, który odmienia się przez wszystkie przypadki: mój, mojego, mojemu, dla mnie, o mnie, przy mnie. Egoizm, wyniesiony do rangi życiowej zasady. Egoizm praktykowany na co dzień i kopiący coraz większą przepaść między bogatym a ubogim. Dostrzeże się tę przepaść może dopiero wtedy, gdy – jak to powiedziano w dzisiejszej ewangelii – nie da się jej już w żaden sposób przekroczyć.

Chrześcijanin wie, że odmówienie poszanowania ubogiemu, a tym bardziej krzywdzenie go, to nie tylko grzech przeciwko humanizmowi, ale i przeciw religii. W odzieniu ubogich przychodzi bowiem do nas Chrystus. W przekazanym przez Mateusza opisie sądu ostatecznego mówi Jezus do odrzuconych: ,.byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie …” A na zdziwione pytanie tamtych, kiedy Go to widzieli w potrzebie, a nie usłużyli Mu, pada odpowiedź: „Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”.

Nie dostrzegając człowieka, nie rozpoznając w ubogim Chrystusa, bogaty dojść może do tego, że straci z oczu i Boga. To on sam urasta z czasem do rangi bóstwa, przed którym od rana do nocy bije się pokłony. Toteż tzw. „bogate sfery” nie słuchają już zazwyczaj ani Mojżesza, ani proroków, a zerwawszy z religią, zrywają również z moralnością.

Jaśniej już rozumiemy, za co to nasz bogacz z przypowie­ści poszedł do piekła. Jego brak serca względem Łazarza był tylko wycinkiem większej i bardziej złożonej całości, był tragicznym finałem życia źle ukierunkowanego i źle przeżytego, był świadectwem wadliwego wyboru serca, które siebie postawiło nie tylko ponad Łazarza, ale i ponad każdego innego człowieka, a także ponad Boga.

Wprawdzie przypowieść o złym bogaczu opowiedział Jezus dla „chciwych na grosz faryzeuszy”, ale zawarta w niej nauka dotyczy nas wszystkich.
Szukajmy tego, co w górze jest, a nie tego co na ziemi.
Szczęść Boże.