21.10.2007 r. XXIX Niedziela Zwykła.

 

Moi Drodzy!

Wyciągnięte ręce.
Postać Mojżesza dominuje w dzisiejszej liturgii Słowa. Mężczyzna z rękami wyciągniętymi ku górze. Umęczony. Nie wytrzymujący pozycji, która powodowała odrętwienie całego ciała. Jego towarzysze drogi, Wyjścia, pustynnego wędrowania do Ziemi Obiecanej z iście semickim sprytem wynajdują sposób, by Mojżesz trwał w swym błaganiu. Podpierają jego ręce, jeden z jednej, a drugi z drugiej strony, a Księga Wyjścia poda wiadomość, że ,,aż do zachodu słońca były jego ręce stale wzniesione wysoko”. Ten gest – postawienie się Mojżesza między niebem a ziemią – spowodował, że walka, którą prowadził Jozue przeciwko Amalekitom, została wygrana.
Trwanie przed Panem jest tematem dzisiejszych tekstów liturgii:
– wytężone stanie Mojżesza z wyciągniętymi rękami,
– prośba św. Pawła, by Tymoteusz trwał w prawdziwej nauce i w niestrudzonym
nauczaniu.
Przypowieść ewangeliczna rozszerzy siłę i natężenie trwania przed Bogiem aż po natręctwo. Można różnie oceniać role modlitwy w naszym życiu i w naszych czasach. Bywają opinie, że modlitwa została zagubiona. Mówi się też przeciwnie, że odkrywamy coraz bardziej sens modlitwy. Trudności i przeszkód w trwaniu przed Bogiem nie brakuje. Narzucony rytm życia, zagonienie, nerwowość, pustka wewnętrzna nie pozwalają trwać na modlitwie. Z drugiej jednak strony, te same powody, gdy je zauważamy i zastanawiamy się nad nimi, stają się naglącym wezwaniem do modlitwy, by nie zagubić się w codzienności. Człowiek, który się modli pogłębia swoją osobowość, jego wewnętrzny kontakt z Bogiem rzutuje na całość jego życia, na widzenie spraw i wydarzeń. Człowiek nie modlący się jest prawie zawsze powierzchowny, chwytający tylko to co bezpośrednie, natychmiastowe. Trudno mu zobaczyć ostateczny sens tego, co składa się na życie.
Mojżesz z wyciągniętymi rękami to także wielki obraz modlitwy koniecznej w czas walki dobra ze złem, w każdorazowym opieraniu się pokusom, by iść za głosem egoizmu, korzyści kosztem innych, chęci dominowania nad innymi. Często się słyszy to powiedzenie, że „już mi ręce opadają”. Opadły ręce Mojżesza, potrzebna mu była pomoc dwóch ludzi, złączenie się z innymi w błagalnym trwaniu przed Bogiem. Wyjście narodu wybranego jest z pewnością symbolem, archetypem naszego wędrowania w czasie, od narodzin aż po śmierć. Od zniewolenia spowodowanego grzechem aż po uwolnienie dzięki miłosierdziu Bożemu. I nie mogą nam opadać ręce, musimy trwać na modlitwie wspierając się nawzajem, by nasze życie było wędrowaniem do celu.
I dlatego Eucharystia, wspólne solidarne zbieranie się wokół ołtarza, może być i powinna się stać początkiem naszego wytrwałego, a nawet natarczywego trwania na modlitwie przed Bogiem. Mamy różne gesty modlitewne, dobrze by było, aby gest uniesionych do góry rąk, powtarzający w jakiś sposób gest Mojżesza przez kapłana, gdy „Ojcze nasz” łączy zgromadzonych pociągał nas jak Aarona i Chura do współuczestnictwa we wzajemnej modlitwie i wspólnym składaniu ofiary.

Szczęść Boże.