08 luty 2009 r. V Niedziela Zwykła

 
Pracowity dzień Mesjasza.

Moi Drodzy!
Św. Marek ukazuje nam  zasadnicze czynności, którym Jezus poświęcał czas i siły, pełniąc swoje posłannictwo. Były nimi: nauczanie, działalność dobroczynna i modlitwa. Warto się tym czynnościom nieco uważniej przyjrzeć. Są one bowiem przykładem, według którego zarówno cały Kościół, jak i każdy wierzący kształtować powinien swoją własną postawę i działalność.
„Dzień pracy Mesjasza” wypełnia najprzód nauczanie. Ewangelia mówi na ten temat jedno tylko zdanie: „I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach” .Dla  Apostołów Jezus jest przede wszystkim nauczycielem. „Nauczycielu” albo „rabbi” mówią do Niego zarówno przyjaciele, jak i wrogowie. On sam widzi w przepowiadaniu Dobrej Nowiny swoją właściwą misję.  Owszem, tę swoją funkcję nauczycielską stawia tak wysoko, że wprost zakazuje uczniom, by zawłaszczali dla siebie tytuł mistrza: „wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel Chrystus”.
Już siedem wieków przedtem Izajasz w swoich pieśniach o słudze Jahwe wylicza wśród innych cech i zadań Mesjasza, Jego zaangażowanie nauczycielskie. „Duch mój na Nim spoczął. On przyniesie narodom Prawo”. A nie będzie to wcale czysto doktrynalny wykład czy apologia Bożej nauki.
Źródłem większości trapiących człowieka  nieszczęść jest nieznajomość prawdy. Żyjemy w świecie, który niepewność podniósł do rangi zasady.   Umiemy oczywiście dobrze żonglować tą naszą półprawdą. Nauczyliśmy się też budować na pseudopewności. Tylko że ta budowa wciąż się nam chwieje.
Bóg, który w Jezusie Chrystusie przyszedł ratować człowieka, zaczyna więc od pouczania. Od podprowadzania do Prawdy i Prawa. Niestrudzenie sieje słowo w nadziei, że zakiełkuje ono zrozumieniem i przyjęciem go. Nie żałuje tego słowa nikomu. Znajduje czas na rozmowę z indywidualnym słuchaczem, cierpliwie poucza własnych uczniów, wygłasza nauki do tłumów. Bożą prawdę kładzie jak chleb przed ludźmi dobrej woli.
Jezus wie oczywiście, jak niepewny jest los sianego w ludzkich sercach słowa. Wyjaśnił nam to zresztą w swojej znanej przypowieści o ziarnie. Ale nie zniechęca się nieudanym żniwem. Co najwyżej, sieje rozrzutniej, by zrekompensować ewentualne straty.
Zebrano  słowa Jezusa. Umieszczono je w księgi czterech ewangelii. Poszły w świat. Żyjemy nimi od dwudziestu wieków. Równocześnie, patrząc na przykład Jezusa, który nauczanie, czyli wykład prawdy, uczynił fundamentalnym zadaniem swojego życia, zaczynamy uświadamiać sobie godność i rolę słowa o Bogu i naszą odpowiedzialność za to słowo.
Smutne doświadczenia, choćby tylko dwudziestego wieku, dostatecznie już pouczyły świat o tym, jak złowieszczą potęgą stać się może kłamstwo. Kłamstwo mówione, kłamstwo pisane, kłamstwo kładzione u podstaw szaleńczych teorii, ideologii czy nawet światopoglądów.
Słowo prawdy jest jednak bardziej prężne i żywotne niż kłamstwo. Tylko trzeba przestać się go wstydzić! Tylko trzeba je zacząć światu, bardziej niż dotąd, wytrwale głosić!
Dla nas, chrześcijan, służba prawdzie to głoszenie ewangelii. To prowadzenie zarówno siebie jak i innych do tego Jedynego, który miał odwagę siebie samego nazwać Prawdą, który powiedział o sobie „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”.
Pierwsi chrześcijanie roznieśli tę Dobrą Nowinę po całym świecie  I my również musimy ją rozgłaszać. „Biada mi, gdybym nie głosił ewangelii”, woła św. Paweł. Biada i nam, jeżeli w sprawach dotyczących Boga, Chrystusa, Kościoła, zasad moralnych czy praktyk religijnych zawsze brakuje nam słów. Jeżeli o wszystkim potrafimy długo i uczenie mówić, milkniemy natomiast, gdy rozmowa zejdzie na temat naszej wiary. To prawda, że o Bogu mówić trudno. Nie znaczy to jednak, że chrześcijaninowi wolno o Nim permanentnie milczeć. Im bardziej topi nas powódź świeckich słów, tym większa staje się nasza odpowiedzialność za powierzone nam słowo o Bogu.
Dla Jezusa podstawowym zadaniem życia było głosić ewangelię. My, Jego uczniowie, także po to zostaliśmy posłani. Dopóki  wierni jesteśmy temu posłaniu, Jezus jest przy nas. Jego moc wspiera naszą nieudolność. Księgi Sapiencjalne Starego Testamentu kryją dla nas jedno piękne zdanie-pociechę: „Aż do śmierci stawaj do zapasów o prawdę, a Pan Bóg będzie walczył o ciebie” Drugą czynnością, której Mesjasz poświęca swój czas i uwagę, jest służba biednym, cierpiącym i odepchniętym. Wszyscy Ewangeliści odnotowali tę działalność.
Cudowne leczenie chorych i opętanych było już w Starym Przymierzu zapowiedzią czasów mesjańskich. Było rzucającym się w oczy znakiem ingerencji wyższych sił w dzieje świata. Jezus świadomie rozbudowuje ten znak, by zmusić niejako ludzi do wiary w swoje posłannictwo. Równocześnie tymi gestami dobroci, jakie ciągle czyni dla dobra potrzebujących, koryguje w mentalności współczesnych fałszywy, ale głęboko tam zakorzeniony obraz Mesjasza jako Sędziego i Mściciela. Przecież jeszcze Jan Chrzciciel mówił o tym Mesjaszu, że chrzcił będzie ogniem i zacznie od spalenia nieużytecznych plew. Jezus, przychodząc na świat, nie myśli nikogo palić ani odrzucać. Zamiast sądzić, zbawia. Będąc wcielonym Miłosierdziem Boga, zaprasza do siebie wszystkich, tak dobrych, jak i złych. Z szczególną jednak tkliwością pochyla się nad najsłabszymi i najbardziej potrzebującymi pomocy. Toteż garnie się do Niego cała ludzka nędza. Przynosili Mu „chorych i opętanych i całe miasto było zebrane u drzwi”.
Biblijny Job „nie miał człowieka”, który by mu pomógł w jego cierpieniu. Nam „ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela”.  W dokonywanych przez Niego uzdrowieniach przychodzi do nas zapowiedź nowego, lepszego świata.  Przygotowujemy przyjście tego świata, pełniąc z Jezusem dzieła miłosierdzia i okazując ludziom dobroć. Dobroć otwiera nawet te serca, wobec których słowo było bezsilne.  Dobroć i miłosierdzie są także ewangelią. Kto wie, czy nie ta właśnie ewangelia jest przez współczesny świat ze szczególną uwagą czytana?

Jest jeszcze trzecia charakterystyczna czynność, która w pracowitym dniu Mesjasza wciąż na nowo daje o sobie znać i niby złota klamra spina w Jego życiu słowo z działaniem. Marek wspomni ją dziś jednym tylko zdaniem. ,.Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne i tam się modlił”. Uszanujmy dyskretną powściągliwość tego zdania. Bo i cóż może tutaj człowiek więcej powiedzieć? Marek nie próbuje nawet dotykać teologicznych problemów, jakie kryją się za tajemnicą modlitwy Jezusa – Syna, rozmawiającego z Ojcem.  Wystarczy, gdy wiemy, że Tamten, wielki w słowie i czynie, także się modlił. Inne zapisy Ewangelii powiedzą nam, że tej modlitwy było dużo. Jezus poświęcał jej wolne chwile w ciągu dnia, poświęcał na nią i całe noce. Modlitwą przeplatał swoje czynności, nią uprzedzał wszystkie ważniejsze wydarzenia życia. Modlił się w chwilach radości, modlił się w cierpieniu i trwodze. Z modlitwą uchodził na samotność, ale odmawiał ją także głośno wobec tłumów. Swoich najbliższych uczył modlitwy i do modlitwy ich zobowiązał.
Gdy nadmiar zajęć, zniechęcenie, lenistwo, fałszywy wstyd czy słabnąca wiara kusić nas będą w życiu do zaprzestania rozmowy z Bogiem, wspomnijmy, że kiedyś, Ktoś, bardziej niż my zapracowany i udręczony, uczył ludzi swoim przykładem, że modlitwy nie wolno porzucać nigdy.
Słowo o Bogu do człowieka, działanie po myśli Boga dla człowieka i modlitwa do Boga za i w imieniu człowieka, oto kim był Mesjasz! Oto czym wypełniał każdy ze swoich pracowitych dni!
Czy nam, Jego uczniom, zostało naprawdę patrzenie tylko i podziwianie?

Szczęść Boże.