19 kwiecień 2009 r. II Biała Niedziela Wielkanocna Uroczystość Miłosierdzia Bożego

 

 Moi Drodzy!

Nie widzieli, a uwierzyli.
W dzisiejszej ewangelii, pozornie czysto opisowej, przypominającej barwny reportaż odległego zdarzenia w rzeczywistości jednak niesłychanie bogatej w treść teologiczną, pada jedno zdanie, skierowane jakby osobiście do każdego z nas, na które tylu z nas długo czekało: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
Okazję do wypowiedzenia tego zdania dało Jezusowi niedowiarstwo jednego z uczniów, imieniem Tomasz  Kiedy mu opowiedziano, co zaszło, zareagował protestem: nie wierzę i nie uwierzę, dopóki nie zobaczę na własne oczy! Dopóki nie dotknę palcem! Dopóki eksperymentalnie się nie przekonam!
Trudno dzisiaj powiedzieć, co spowodowało u Tomasza ten manifest niewiary w zmartwychwstanie? Za dużo w tym proteście ognia, żeby sądzić, iż dał tu o sobie znać jedynie trzeźwy, żądający dowodów umysł ucznia. Może Tomasz poczuł się urażony, że Pan ukazał się innym, a nie jemu? Może doszła w nim do głosu zazdrość, że ci tu, zjednoczeni w braterskiej wspólnocie,  mają już coś więcej niż on, są bogatsi posiadaną pewnością, spokojniejsi, szczęśliwsi? Nie bawmy się w detektywów. Zostawmy Tomaszowi jego smutną tajemnicę.
W każdym razie za to jedno jego zdanie, kwestionujące fakt zmartwychwstania, okrzyknęliśmy tego ucznia niedowiarkiem. Jego imię stało się synonimem sceptycyzmu i wątpienia. „Niewierny Tomasz”.
A niesłusznie! Nie był on bowiem wcale pierwszym, który miał kłopoty z uwierzeniem, że Jezus powstał z martwych.
Nie od razu uwierzyły niewiasty, nie od razu Piotr, nie od razu Kleofas z towarzyszem, wędrujący do Emaus, nie od razu inni uczniowie; także, choć wszyscy oni albo osobiście spotkali uwielbionego Pana, albo przynajmniej widzieli pusty grób. I Bogu dzięki, że wobec tak niesłychanego cudu, jakim był powrót Jezusa spoza bram śmierci, ludzie ci zachowali ostrożność i zdrową nieufność. Ich trzeźwy sąd i uparte szukanie dowodów są najlepszym fundamentem dla naszej wiary w zmartwychwstanie.
Pan wyrzuca jednak uczniom ich niewiarę, bo przecież komu jak komu, ale im tyle razy zapowiadał swój powrót. Z delikatnym wyrzutem zwraca się także do Tomasza, z powodu jego braku wiary. Zaprasza go, by namacalnie sprawdził to, co tak bardzo chciał sprawdzić. Jeżeli do tego, by stał się wierzącym, potrzebne jest spojrzenie i dotknięcie, On gotów jest nawet stawić do dyspozycji ucznia całe swoje uwielbione ciało (J 20, 27). I wówczas to pada z ust Jezusa tamto zdanie, które patrząc powierzchownie, odczytać można jako wyrzut pod adresem wątpiącego apostoła, a które w rzeczywistości stanowi wielkanocne błogosławieństwo Zmartwychwstałego dla wszystkich, którzy w tajemnicę Jego  zwycięstwa nad śmiercią uwierzą, choć nie będzie im dane sprawdzić naocznie jej wiarygodności:  „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
Należymy do milionów tych, do których wiara przyszła nie przez oglądanie  i dotknięcie ale „na słowo honoru” głosicieli Dobrej Nowiny. Uwierzyliśmy ludziom, którzy zapewnili nas, że z Jezusem „jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu” i przez Niego ustanowieni zostali świadkami życia, śmierci i wskrzeszenia z martwych Chrystusa.
Trzeba uczciwie przyznać, że wszyscy  oni są świadkami wysokiej rangi. Od momentu pierwszego zetknięcia z Chrystusem aż do chwili, gdy stanęli przed ludem, by o Nim świadczyć, dokonała się w ich życiu ogromna, wewnętrzna przemiana. Prawie nie poznajemy w nich tamtych, po ziemsku myślących, małostkowych, ambitnych, raz pełnych entuzjazmu, to znowu wątpiących, raz gotowych na wszystko, innym razem tchórzliwych i niestałych ludzi.
Paroletni, codzienny kontakt z Chrystusem, tragedia Wielkiego Piątku i stopniowo, z oporem, ale coraz jaśniej, aż do pełnego dnia, wschodzące w sercu słońce Zmartwychwstania zrobiły swoje. Teraz prezentują oni w sobie wiarę światłą, oczyszczoną, tak gorąco przyjętą i tak dogłębnie przeżywaną, że wszyscy, po kolei, oddadzą za nią bez żalu swoje życie.
Równie przekonywające, jak świadectwo wybranych przez samego Pana jednostek, jest dla nas świadectwo pierwszej gminy chrześcijańskiej. Jest to przedziwna społeczność. Dzisiejsze czytanie mszalne mówi, że ożywiał ją jeden duch i jedno serce, a dobrowolna wspólnota dóbr zrównywała biednych i bogatych, czyniąc z tych, wczoraj jeszcze obcych sobie ludzi, jedną, kochającą się rodzinę wierzących. Prawie się nie dziwimy, że dawane przez takich ludzi świadectwo porywało.
Od tamtych jednak czasów upłynęło wiele, bardzo wiele lat. Dziś zdani jesteśmy na innych świadków. Ich liczba wzrosła niepomiernie. Czy także i jakość? Różnie z tym w historii bywało. I różnie jest także teraz. Żyjemy w świecie, w którym niełatwo przychodzi wierzyć, nawet stawić do dyspozycji ucznia całe swoje uwielbione ciało. I wówczas to pada z ust Jezusa tamto zdanie, które patrząc powierzchownie, odczytać można jako wyrzut pod adresem wątpiącego apostoła, a które w rzeczywistości stanowi wielkanocne błogosławieństwo Zmartwychwstałego dla wszystkich, którzy w tajemnicę Jego zwycięstwa nad śmiercią uwierzą, choć nie będzie im dane sprawdzić naocznie jej wiarogodności: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”.
Należymy do milionów tych, do których wiara przyszła nie przez oglądanie i dotknięcie, ale „na słowo honoru” głosicieli Dobrej Nowiny. Uwierzyliśmy ludziom, którzy zapewnili nas, że z Jezusem „jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu” i przez Niego ustanowieni zostali świadkami życia, śmierci i wskrzeszenia z martwych Chrystusa.
Trzeba uczciwie przyznać, że wszyscy oni są świadkami wysokiej rangi. Od momentu pierwszego zetknięcia z Chrystusem aż do chwili, gdy stanęli przed ludem, by o Nim świadczyć, dokonała się w ich życiu ogromna, wewnętrzna przemiana. Prawie nie poznajemy w nich tamtych, po ziemsku myślących, małostkowych, ambitnych, raz pełnych entuzjazmu, to znowu wątpiących, raz gotowych na wszystko, innym razem tchórzliwych i niestałych ludzi.
Paroletni, codzienny kontakt z Chrystusem, tragedia Wielkiego Piątku i stopniowo, z oporem, ale coraz jaśniej, aż do pełnego dnia, wschodzące w sercu słońce Zmartwychwstania zrobiły swoje. Teraz prezentują oni w sobie wiarę światłą, oczyszczoną, tak gorąco przyjętą i tak dogłębnie przeżywaną, że wszyscy, po kolei, oddadzą za nią bez żalu swoje życie.
Równie przekonywające, jak świadectwo wybranych przez samego Pana jednostek, jest dla nas świadectwo pierwszej gminy chrześcijańskiej. Jest to przedziwna społeczność. Dzisiejsze czytanie mszalne mówi, że ożywiał ją jeden duch i jedno serce, a dobrowolna wspólnota dóbr zrównywała biednych i bogatych, czyniąc z tych, wczoraj jeszcze obcych sobie ludzi, jedną, kochającą się rodzinę wierzących. Prawie się nie dziwimy, że dawane przez takich ludzi świadectwo porywało. Od tamtych jednak czasów upłynęło wiele, bardzo wiele lat. Dziś zdani jesteśmy na innych świadków. Ich liczba wzrosła niepomiernie. Czy także i jakość? Różnie z tym w historii bywało. I różnie jest także teraz. Żyjemy w świecie, w którym niełatwo przychodzi wierzyć. Współczesna nauka i technika przyzwyczaiły nas do przyjmowania za prawdę nie słów i twierdzeń, ale jedynie takiej rzeczywistości, którą można ujrzeć, zważyć, zmierzyć, przeanalizować chemicznie, obliczyć jej parametry, przewidzieć zachowanie, zaprogramować rozwój. Współczesnemu człowiekowi Bóg staje się coraz mniej potrzebny. Wszystko, co w mniemaniu ludzi robił dawniej On, robimy dziś sami, własnymi siłami. W atmosferze wiary w siebie, dufnego zapatrzenia się w naukę, aroganckiej pogardy dla wszystkiego, co nie zostało eksperymentalnie stwierdzone, czy znajdziemy jeszcze świadków Chrystusowego zmartwychwstania?
Chyba tylko w Kościele. Jest ich tutaj wielu. Katolików szacuje się dzisiaj na świecie na około jednego miliarda. Niestety, jakość dawanego przez nich świadectwa coraz bardziej  napawa troską. Bo jak przyjąć za godne wiary wielkie słowa tych, co na co dzień żyją wszystkim innym, tylko nie ewangelią? Jakże daleko odbiega od nauki Jezusa nasze spojrzenie na życie, nasz stosunek do dóbr doczesnych, nasza postawa wobec drugiego człowieka, nasze poszanowanie małżeństwa i rodzicielstwa, nasza wierność Bożym przykazaniom i własnemu sumieniu! Kogo przekona świadek, który każdym omal swoim czynem zadaje kłam wyznawanej przez siebie wierze?
Jeżeli pomimo wszystkich wrogich wierze okoliczności Kościół nadal istnieje, a w Kościele ludzie wierzący, to chyba tylko dlatego, że wiarę sieje w sercu człowieka i dba o jej wzrost nie świadek, ale sam Chrystus. A ten powiedział: „Ja jestem z wami aż do skończenia świata”. I jest. I działa. Nie stanowią dla Niego przeszkody ani zamknięte drzwi, ani zamknięte serce. Przychodzi do kogo chce, pomimo ryglujących mu drogę barier. Jawi się czekającym i modlącym się o Jego przyjście, ale i zagubionym, zrażonym, zbuntowanym, ba,  nawet wrogim, jak kiedyś Szawłowi.
Świadkowie są Mu jednak potrzebni, dlatego ich wybiera i wciąż na nowo posyła. Nie żądajmy jednak od nich za wiele. Są tacy, jacy są: jak tamci w dzień Zmartwychwstania. Poprzez ich nieudolność, czasem naiwność, poprzez plamiące ich wady, a nawet grzechy człowiek dobrej woli dojrzeć potrafi zawsze Tego, którego nie ukryją żadne zasłony. Tego, przed którym klęka się i mówi za Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój.
W czasach, w których świadectwo poszczególnych jednostek, częściej niż to dawniej bywało, budzić może uzasadnioną wątpliwość, biegnijmy po prawdę do wspólnoty Kościoła. I chociaż nie jest to już niestety wspólnota o jednym sercu i o jednej duszy, jak tamta sprzed wieków, to przecież nadal żyje w niej Chrystus. Tylko tej społeczności zagwarantował Jezus swoją pomocną obecność aż do skończenia czasów. Tylko do pasterzy tej owczarni powiedział kiedyś: „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi”. Tylko tu, gdy dwóch lub trzech trwa zgromadzonych w Jego imię, On jest pośrodku nich. Szukajmy więc Zmartwychwstałego w Kościele. We wspólnej modlitwie, w uważnym słuchaniu słowa Ewangelii, w sakramencie pokuty, ustanowionym właśnie w okresie Paschy dla wszystkich, którzy z czystym sercem wyjść chcą na spotkanie Pana, w Eucharystii, gdzie daje się On poznać „przy łamaniu chleba”.
Korzystając z usług Kościoła, budujmy go ze swej strony naszym wkładem. I my przyczyniajmy się do tego, by była to taka wspólnota, która świadectwem swego życia i wzajemnej miłości najwymowniej głosić będzie światu Zmartwychwstałego.
„Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”. Czemu ciągle zazdrościmy tamtym, którzy mogli zobaczyć i dotknąć? Czemu ciągle gonimy za znakami i zjawami? To nie ludziom zaasekurowanym namacalnym dowodem powiedziano: „błogosławieni”, ale tym, co do wiary idą poprzez ryzyko zaufania świadkowi. Nie bójmy się tego ryzyka. Gdy trzeba będzie silniejszych dowodów, Pan da je nam, jak kiedyś swojemu apostołowi. Ponieważ zaś nie tylko korzystamy ze świadectwa innych, ale i sami z kolei mamy być wobec świata świadkami Zmartwychwstałego, dołóżmy starań, by było to świadectwo przekonywające.
W niedzielę zwaną „Białą” sprawdźmy biel naszej chrzcielnej szaty. Mówi ona bowiem głośniej o Chrystusie, niż wszystkie słowa. Dumni i szczęśliwi z tego, że nazwano nas „błogosławionymi”, strzeżmy tej wielkanocnej bieli, która nie tylko nas zdobi, ale która również, być może, stanie się już jutro dla kogoś urzekającym zaproszeniem w wielką przygodę wiary.

Szczęść Boże.