17 maj 2009 r. VI Niedziela Wielkanocna

 

 Moi Drodzy!

Nie wyście Mnie wybrali, Ja was wybrałem.
Chrystus przyniósł nam prawo miłości. Określa je w zestawieniu z tradycyjną motywacją pogan: miłować tych, którzy nas miłują, pozdrawiać tych, którzy nas pozdrawiają. itd.
Motywacja ucznia Chrystusa powinna wyjść poza rachunek: „miłość za coś”. Uczeń Chrystusowy skreślić musi dzisiaj tak „życiową” zasadę: tę znajomość warto podtrzymać, ten człowiek jest ustosunkowany.
Nie wyście mnie wybrali, ja was umiłowałem, zanim jeszcze cokolwiek znaczyliście Nasza wzajemna miłość ma się więc wzorować na uprzedzającej miłości Boga do nas. W takiej szkole mamy zdobywać kwalifikacje życia z otoczeniem, w społeczeństwie między narodami. Przyglądnijmy się bliżej przykładom takiej miłości. Z jednej strony wykorzystamy te przykłady jako wyjaśnienie zasad, jakby teoretycznych założeń, z drugiej strony sami skorzystamy z owoców Bożej miłości, który zesłał nam Syna swego aby nas zbawić.
Najpełniejszym obrazem miłości Boga do nas jest nauka proroków o przebaczającej miłości Jahwe do wiarołomnego ludu – Izraela. Obraz zaczerpnięty z miłości małżeńskiej. Izrael jako niewierna żona biegnie z obcymi bogami,  nie znajduje tam prawdziwej miłości. Wtedy małżonek zdradzony, (Jahwe) idzie na pustynię, szuka porzuconej żony, szepce od nowa słowa miłości, wraca jej prawo do domu, ustanawia nowe przymierze, wraca ją życiu.
Do takiej miłości nawiązuje Chrystus, gdy określa jej szczytową formę: dać życie za przyjaciół, nawet za tych, którzy nie czują się przyjaciółmi, są nam niechętni. Dzieje zbawienia przynoszą cały szereg faktów, w których objawia się tak określona miłość Boga. Zapowiedziały one i przygotowały centralne wydarzenie zbawcze: Ojciec zesłał Syna na świat, abyśmy życie mieli. Fakt ten stał się naszą własnością, dzięki niemu możemy podjąć się tak trudnej próby kochania na wzór Boga, stał się dla nas wzorem, a zarazem celem do osiągnięcia.
Nie brak ludzi nawołujących do miłości, pokoju, jedności między narodami, do społecznego zaangażowania się, do zajęcia się potrzebującymi.
Nie brak takich haseł jak: poświęcenie się dla idei, oddanie życia za Ojczyznę, za Naród. Nie brak programów przemyślanych, upowszechnionych przy pomocy najnowocześniejszych środków przekazu.
Równocześnie te właśnie środki codziennie w swoich dziennikach donoszą o zdradzie miłości… o krzywdzie, niszczeniu, obozach jenieckich, ludziach bezdomnych. Gdzie więc leży słaby punkt tych szlachetnych wysiłków, celów wzniosłych, a ludziom tak bardzo potrzebnych?
A może przestudiować od nowa słowo miłość, chociażby w oparciu o teksty prorockie, chociażby pod przewodnictwem Jana Apostoła, który tak bardzo prosto rozumował: skoro nas Bóg ukochał, nauczył nas miłości, dał dowody jedyne… to tylko ten pozna Boga, kto będzie miłował braci. W określaniu Boga posługujemy się językiem analogii, to znaczy, że nasze słowa nie mogą określić w pełni rzeczywistości Bożego istnienia. Istnieje jakiś, dla nas ludzi niepokonalny, rozdźwięk między Bogiem, a naszymi o Nim słowami. W jednej sytuacji ten rozdźwięk wydaje się być minimalny, dotykamy jakby najpełniej Bożej rzeczywistości: gdy miłujemy tak, jak On umiłował… wybrał nas, zanim cokolwiek znaczyliśmy.
Gdyby tak ubogacić program rozmaitych grup studiujących, coraz dokładniej określających przymioty Boga, programem na społeczność braci, która coraz wierniej wciela w życie sposób Jego kochania.

Szczęść Boże.