14 czerwiec 2009 r. XI Niedziela Zwykła

  

Moi Drodzy!
Misja Jezusa rozszerza się. Najpierw powoływał ludzi napotkanych, jeszcze zajętych swoją pracą, a już innych, zmienionych wezwaniem Mistrza. Teraz rozsyła tych, którzy pozostali przy Nim, wierni pierwotnemu wezwaniu, którzy poczęli iść Jego śladami, powoli zaczynali rozumieć Tego, w którym Bóg napełnił nas wszelkim błogosławieństwem” i przez którego „przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów”. Oni, wierni synowie narodu wybranego, odczuwali na sobie wypełnienie się wieków wyczekiwania i widzieli znaki, które Jezus czynił i rozumieli, że w Nim przyszło zbawienie dla każdego człowieka.
I oto zostają rozesłani. Misja głoszenia nadziei o zbawieniu zostaje im powierzona. Dwunastu idzie więc w drogę i idą po dwóch. Tak trzeba było. W zniechęceniu, chorobie, w różnych obawach potrzebny jest drugi człowiek, który rozumie zmęczenie ducha czy ciała, bo sam jest zaangażowany w taką samą misję. Potrzeba wymiany myśli, dzielenia się doświadczeniami, swoimi wieczorami spędzonymi przed Panem. Jeden dla drugiego jest też przypomnieniem odpowiedzialności na nich spoczywającej.
Druga sprawa, która uderza nas dzisiaj czytających lub słuchających ewangelię św. Marka, to sposób ewangelizowania. Bo to była już ewangelizacja. Dobra nowina została ogłoszona i oni mieli ją przekazać dalej. W tym tkwi sedno sprawy, a mianowicie to jasne i mocne przykazanie a zarazem ostrzeżenie, by niczego nie zabierali ze sobą na drogę, ani chleba, ani torby, ani pieniędzy. Całkowite i jawne ubóstwo. Zdanie się na moc słowa, które mają do przekazania w imię Tego, który ich posyła. Nasze dzisiejsze stosunki międzyludzkie zostały prawie całkowicie zdominowane przez chęć posiadania wielu rzeczy. Nawet wtedy kiedy trudno coś nabyć, kiedy brakuje w sklepach wymarzonych przedmiotów widać wyraźnie tę naszą chęć, by rzeczy posiadane mówiły za nas o nas, były naszą wizytówką. Sami zaś chowamy się za nimi. Człowiek potrzebuje, to jasne, wiele rzeczy, które są niezbędne do życia Nie może jednak stać się ofiarą tego co posiada. Bo wtedy płaci się wysoką cenę utraty zdolności widzenia drugiego człowieka i siebie, takimi jakimi jesteśmy. Więcej, takimi jakimi jesteśmy w oczach Boga.
Dwunastu, których Jezus posłał wyszło na drogę bez niczego, zdani na łaskę tych, do których zostali posłani. Dał im jednak, ich Mistrz, jak pisze św. Marek, władzę nad duchami nieczystymi. I dlatego docierali do samego dna ludzkiej słabości. Wyzwalali ze zniewolenia grzechem, złem, które szczelnie człowieka otacza, tak że traci nadzieję, by mógł się z tego wyrwać i żyć w pełnej wolności. Szli sami ubodzy do wszystkich, by im powiedzieć, że każdy może przyjąć zbawienie, które od Boga pochodzi.
Sam Bóg poprzez chrzest wszczepia nas w Chrystusa, byśmy mieli odwagę pomimo wszystko „stanąć w obecności Pana” i wypełniać Nim swój sekret nadziei i przyciszony rytm życia ożywiać dynamizmem rozwoju Kościoła Bożego w nas, podporządkowując tej pełnej nocnego spokoju rzeczywistości sytuację swojego serca. Może wówczas łatwiej będzie nam zrozumieć, że czym byliśmy wczoraj i czym jesteśmy dzisiaj, tym nie możemy pozostać. Jesteśmy w czasie wzrostu i nieustannie musimy piąć się wzwyż, by każdą chwilą danego nam czasu rysować siebie na obraz Pana i Jego tajemnice wplatać w dni wypełnione wzrostu, by swoje kruche i małe „jestem” umocnić Jego JESTEM, by mozolnie, ale z nadzieją, na fundamencie pokory budować w sobie Królestwo Boże.
Wokół ołtarza, gdy nie jesteśmy sami a razem z innymi i razem z Chrystusem, błagajmy, aby w serca nasze przeniknęło światło Chrystusa, abyśmy wiedzieli czym jest nadzieja naszego powołania. I nawracali się, powracali do Światłości.

Szczęść Boże.