19 lipiec 2009 r. XVI Niedziela Zwykła

  

Moi Drodzy!

       Św. Marek, w dzisiejszym urywku swojej Ewangelii, niczym współczesny dziennikarz, robi tu dwa ujęcia:

W pierwszym widzimy Jezusa ze swoimi uczniami, a w drugim,  Jezusa wśród zgromadzonego ludu.
W pierwszym przypadku: Jezus, mistrz życia duchowego, słucha swoich wybranych, którzy powracali z pierwszej misji. Ten jeden raz św. Marek nazywa ich „apostołami”, z pewnością aby zaznaczyć ich nową więź z Jezusem. A oni opowiadają  w jaki sposób wypełniali zadanie, które zlecił im Chrystus. Jezus słucha ich z przyjazną uwagą: stali się Jego współpracownikami, tymi, którzy wkrótce przyprowadzą do Niego tłumy.
W ten sposób przechodzimy do drugiego, najważniejszego ujęcia: Jezus zostaje na nowo otoczony przez tłumy i patrzy na nie. Jego spojrzenie każe nam się zastanowić, w jaki sposób my dzisiaj  patrzymy na tłumy, to znaczy na naród?
Św. Marek pisze: „Zlitował się nad nimi”. W Ewangelii wyrażenie to określa zawsze prawdziwy poryw czułości. I św. Marek od razu podaje powód: Jezus patrzy na tłum jak na „owce nie mające pasterza”. Dziś o wielu tłumach, których cząstkę zresztą stanowimy, moglibyśmy powiedzieć: ludzie zagubieni, którzy nie wiedzą już, po co się trudzą i po co żyją. Oto dlaczego, pomimo wielkiego zmęczenia, pomimo potrzeby odpoczynku pośród małej grupki uczniów, Jezus daje siebie tym tłumom i zaczyna nauczać. Potem będzie jeszcze cud rozmnożenia chleba, ale nie dla tego materialnego chleba Jezus przyszedł. Tak, da im pokarm, a potem sam stanie się chlebem życia w Eucharystii. Ale żeby zrozumieli kim jest i co im przynosi, musi najpierw do nich mówić. Mówić – czy to jest okazywanie zlitowania nad tłumem? Być Jezusem dla tłumu, to patrzeć na niego tak jak On, z sercem pełnym czułości, i mówić mu o sensie życia. To, że w naszej postępowej cywilizacji może istnieć tak wielu ludzi, którzy umierają z głodu albo niszczeni są przez wojny, dowodzi, że ci, którzy rządzą teraz światem, nie patrzą na tłumy, na naród, oni liczą i przeliczają swoje rakiety. A więc nic nie możemy poradzić! Rozmyślanie na temat „Jezus i tłum” nie zmieni świata, lepiej, jeśli zajmiemy się  paru osobami z naszego otoczenia, którym moglibyśmy  pomóc, a może też pouczyć. Oczywiście, trzeba tak robić: patrzenie zbyt daleko w przyszłość jest niekiedy ucieczką. Ale gdy zamykamy się jedynie w trosce o bliskich, pozwalamy, aby świat błąkał się bez pasterzy.
Kto może głosić Ewangelię na dachach, jeśli nie chrześcijanie? Kto dowie się, że Jezus jest tu, pośród nas, aby zbawić świat, jeśli chrześcijanie będą milczeć? „Gdzie są chrześcijanie – pytała misjonarza, pewna szesnastoletnia dziewczyna, czy oni nie wiedzą, że wszyscy na nich czekają?”.Szczęście tłumów, poszczególnych narodów, rozstrzyga się podczas wyborów, na zgromadzeniach, w dyskusjach na temat praw i budżetów, w walkach o prawa bezbronnych, w mediach, które kształtują poglądy. Kto trzyma się z dala od tego wszystkiego, żeby szukać schronienia u Chrystusa, ma o Nim błędne wyobrażenie. Prawdziwy Chrystus, patrząc na tłum, przepełniony był czułością, która przyjmuje na siebie ryzyko. Wiele mówił do tłumu i za niego oddał życie. Być  uczniem Chrystusa, to próbować mówić do tłumów wszelkimi sposobami, a jest ich wiele. Być uczniem Chrystusa, to włączyć się do walki z niewiedzą, głodem, niesprawiedliwością. Tylko miłość, która się angażuje, głosi Chrystusa.

Szczęść Boże.