13 wrzesień 2009 r. XXIV Niedziela Zwykła

 
Tyś jest Mesjasz.

Moi Drodzy!
Pytanie padło nieoczekiwanie na drodze do Cezarei Filipowej, gdy z nieba lał się żar palestyńskiego słońca, a zmęczone nogi chętnie poniosłyby człowieka w cień przydrożnych drzew.
„Za kogo uważają Mnie ludzie?” Łatwo jest odpowiadać na pytania nie zobowiązujące, nie zmuszające do obnażenia własnej duszy, referujące tylko, co myślą inni. „Za kogo uważają Mnie ludzie?”. Mój Boże! Ileż się tego nasłuchali! Toteż uczniowie zaczynają zaraz mówić, jeden przez drugiego: Jedni mają Cię za Jana Chrzciciela, który choć zamordowany został przez Heroda, powstał z martwych, by nadal głosić pokutę i nawrócenie, dla innych jesteś Eliaszem albo Jeremiaszem lub którymś z dawnych proroków Izraela.
Celowo, jak to zwykli czynić wszyscy uczniowie zapytywani przez nauczyciela, Apostołowie przytaczają tylko opinie pochlebne. Wstydliwie milczą o innych, choć je dobrze znają, choć tyle razy je za Jezusem i za nimi wykrzykiwano. Wiedzą, że faryzeusze uważają ich Mistrza za wichrzyciela, bezbożnika i bluźniercę, który jawnie zadaje się z celnikami, choć wszyscy tych panów unikają jako zdzierców i kolaborantów z rzymskim okupantem. Wiedzą, że w niektórych dostojnych i świątobliwych kołach nazywa się Go obżartuchem i pijakiem, że wyszydzane jest jego spoufalanie się z grzesznikami i ludźmi z marginesu społecznego, co więcej, że jawnie mówi się o Nim, iż jest opętany przez złego ducha.
Z szacunku dla swojego Mistrza uczniowie nie wspominają nawet o tych pełnych jadu zarzutach, które niby czarne ptaki nienawiści krążą nieustannie wokół Jego osoby i dzieła. Jezus zresztą nie żąda bardziej szczegółowych informacji. Zna On dobrze, na pewno lepiej od Apostołów, opinię, jaką ma o Nim świat. Jeżeli przed chwilą rzucił pytanie: za kogo uważają Mnie ludzie”, to nie po to, by zbierać materiał do ankiety personalnej o sobie. Pragnął raczej, by zaostrzyło ono świadomość uczniów i stawiło im przed oczy wszystkie „za” i „przeciw” dotyczące Jego osoby, zanim przyjdzie im odpowiedzieć na drugie, tym razem już wiążące pytanie, które im za chwilę zada. Czekał z nim długo, ale wreszcie musi je postawić Apostołom, światu, tobie, mnie, każdemu. „A wy za kogo Mnie uważacie?. Zatrzymaj się nad tym pytaniem. Trzeba na nie dać odpowiedź. Może nawet zaraz. Jesteś przecież dorosłym człowiekiem. I od tylu już lat chrześcijaninem. Trzeba więc wreszcie odsłonić przyłbicę. Wyjść z anonimowego tłumu, który na temat Chrystusa nie ma własnego zdania. Kim dla ciebie jest ten Nazarejczyk? Nie powtarzaj opinii przeczytanych o Nim książek, usłyszanych kazań, oglądniętych filmów czy spektakli telewizyjnych.
Kim On jest dla ciebie? Dla ciebie, to znaczy dla twojego najgłębszego ,Ja”, dla tego, co jest w tobie największe i najświętsze. Co jest samym tobą! Czym jest On dla twojej wiary, dla twojego życia, dla twojego „dziś” i twojego „jutro”?  Tam, pod Cezareą Filipową wystąpił Piotr i powiedział: „Ty jesteś Mesjasz”. W relacji Mateusza odpowiedź ta jest jeszcze mocniej sformułowana i bardziej jednoznaczna: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego.
W imieniu własnym i w imieniu swoich towarzyszy Piotr składa uroczyste wyznanie wiary. Publicznie oświadcza, że na temat Chrystusa ma wyrobione zdanie. Dla niego jest On Pomazańcem Bożym, zapowiedzianym Mesjaszem, więcej nawet, Synem Bożym.
Wykrzykując pod Cezareą Filipową swoją wiarę, Piotr określa również jednoznacznie siebie samego. Mówi głośno całemu światu nie tylko, kim jest Mistrz, ale i kim jest on sam, Jego uczeń. Wypowiedzianymi przez siebie słowami prezentuje własny światopogląd i bierze odpowiedzialność za konsekwencje, jakie ta deklaracja za sobą pociągnie.
Są słowa i oświadczenia, które wiążą, które w określony sposób ustawiają wszystko w człowieku, które stają się jego losem i przeznaczeniem. Jeżeli Chrystus jest dla mnie Bogiem, to Jego słowa, Jego polecenia, jego nauka i przykład Jego życia będą dla mnie normą moralną, której powinienem za wszelką cenę się trzymać. Słowo „wierzę” rzuca bowiem na kolana nie tylko mój rozum, uznający poznaną prawdę, ale i wolę, która odtąd podporządkuje się woli Tego, w kogo wierzę. Jakiż temat do przemyśleń dla każdego, kto w Chrystusie dojrzał Boga! Piotr zostaje przez Pana pochwalony za swoje wyznanie i otrzymuje wielką obietnicę. Jej treść referuje Mateusz. Marek ewangelista, którego dzisiaj słuchamy, przechodzi od razu do innego tematu.
Ustami Piotra apostoła uczniowie wyznali swoją wiarę w mesjańską godność, owszem, nawet w Boskie pochodzenie Chrystusa. Po ludzku myśląc, Jezus może być teraz spokojny. Ma wokół siebie „swoich” ludzi. Tylko co u tych ludzi oznacza słowo „mesjasz”, a tym bardziej „Syn Boży”, które tak ochotnie wypowiedzieli? Jakie plany, jakie nadzieje wiążą oni z osobą Mistrza? I jak wyobrażają sobie swoją własną przyszłość u Jego boku?
Jezus uważa, że nadeszła chwila, by uczciwie, niczego nie tając, powiedzieć im całą prawdę o sobie. Wtedy zaczął ich pouczać, że Syn człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, ale po trzech dniach zmartwychwstanie”.
Póki się jest obcym, nie wie się jeszcze wielu rzeczy. Póki się stoi z daleka, widać wszystko inne, tylko nie krzyż. Dopiero kiedy się powie  „wierzę” i „kocham”, Jezus odsłania przed swoim uczniem tajemnicę drogi, którą razem pójdą. Niełatwa to droga. Ale czy wielkie rzeczy były kiedykolwiek łatwe? Oczywiście, ta wędrówka przez noc i mękę nie kończy się przegraną. Po Wielkim Tygodniu wstaje dzień Zmartwychwstania. Tylko kto myśli o tym zmartwychwstaniu, gdy zwali się na niego cierpienie?
Piotr nie słyszy w ogóle zapowiedzi blasku tamtego, trzeciego dnia. Jest wstrząśnięty. Odciąga Pana na bok i zaczyna Mu tłumaczyć, że przecież to nie ma sensu: Mesjasz, Syn Boży i krzyż! Po ludzku, rzeczywiście nie ma sensu. Tyle że jest jeszcze inna logika. Jezus gromi surowo Piotra. Tym, którzy wyznali Bóstwo Mesjasza, nie wolno myśleć czysto po ludzku i czysto po ludzku reagować. Mogą nie rozumieć. Mogą nie widzieć. Mogą drżeć. Ale ponad tym wszystkim powinni uwierzyć, że idąc z Jezusem, nie przegrywa się. Więc zaufać. Im wyżej ktoś wzniósł się w życiu religijnym, tym większe powinno być to zaufanie.
Już nie tylko do Apostołów, ale do całego zebranego wokół siebie tłumu zaczyna Jezus mówić, co to znaczy być Jego uczniem. Iluż chrześcijan najchętniej wykreśliłoby tę naukę z Ewangelii! Twarda to bowiem mowa. ,,Zaprzeć samego siebie”. „Wziąć krzyż”. Nie ma jednak innego wyboru. Naśladowanie to nie tylko wyznanie wiary w Bóstwo Jezusa i próba paradowania w Jego chwale. Droga chrześcijanina, zaczęta w Cezarei Filipowej, prowadzi dalej. Do Jerozolimy, która zabija proroków, do ogrodu Oliwnego, na Kalwarię. I trzeba ją przejść całą, coraz bardziej gubiąc siebie, coraz wielkoduszniej upodobniając się do Mistrza. Dla egoisty, oceniającego świat i ludzi pod kątem własnej tylko korzyści, dla chciwca, liczącego tylko na zysk, dla sybaryty, rozmiłowanego w zastawionych stołach, miękkich szatach i pierwszych miejscach na uczcie, a wszystkim tym niestety jesteśmy – żądania Jezusa to prawdziwy krzyż, bezlitosny atak na naszą skórę, w której ostatecznie nie jest nam źle. Tylko że tę skórę, tę spuściznę po starym, grzesznym człowieku, trzeba kiedyś zaatakować. Inaczej jej uczynki zaowocują naszą śmiercią i utratą wszystkiego. Do życia i posiadania wchodzi się tylko z Jezusem, a więc i drogą, którą On przeszedł: poprzez ofiarę, wyrzeczenie, krzyż. Jego żądanie podjęcia rzeczy trudnych nie jest ze strony Chrystusa wyrazem jakiegoś chorobliwego rozmiłowania w cierpieniu czy pogniewaniem się na to, co ludzkie i sercu człowieka bliskie, ale pragnieniem ocalenia nas dla wieczności.
Niedziela dzisiejsza uświadamia chrześcijaninowi, że jego powołanie to wcale nie taka łatwa i bezpieczna przygoda, jak to sobie czasem wielu myśli. Trzeba się tu nie tylko jasno opowiedzieć za Bogiem, ale i podjąć życie godne uczynionego wyznania wiary. Oznacza to czasem trud, krzyż, stratę. Ale ponad całym tym życiem „utraconym” dla Chrystusa rozbrzmiewa ciągle, niby wielkanocny dzwon, słowo Jezusowej obietnicy: „Kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”.  Warto.

Szczęść Boże.