04 październik 2009 r. XXVII Niedziela Zwykła

 

Moi Drodzy!
Na początku tak nie było.
„Na początku stworzył ich Bóg jako mężczyznę i kobietę. Dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną. Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela”.
Przytoczony tekst nie jest opisem historycznie istniejącej rzeczywistości. Ani dzisiejszej, ani tej, z czasów Chrystusa. Ani żadnej! Jest opisem ideału, modelu, wzoru. Jest odsłonięciem planu, jaki miał Bóg, stwarzając człowieka: mężczyznę i kobietę. Jest zaproszeniem w świat, którego w całym jego pięknie nigdy jeszcze na ziemi nie zbudowaliśmy, ale który zbudować trzeba, jeżeli ta nasza Ziemia ma pozostać ojczyzną ludzi.
Jest uświadomieniem nam samym naszych własnych, bezwiednie żywionych tęsknot i marzeń, ku którym wciąż na nowo robi nieśmiały krok każde młode, kojarzone dopiero małżeństwo, gdy z największym przekonaniem ślubuje sobie wyłączność, wierność i miłość. Ale jest także ostrzeżeniem. Ukazany przez Jezusa ideał zobowiązuje. Jeżeli bezmyślnie    nie przestaniemy rozbijać tego, co w oparciu o plan stworzenia i naszą ludzką naturę pomyślane zostało jako „jedno ciało”, to nie pomożemy w ten sposób ani człowiekowi, ani społeczeństwu, ale jedno i drugie poprowadzimy ku nieszczęściu i zgubie.
Gdy u początków naszej ery, gdzieś tam na granicy Judei i Zajordanii, Jezus roztaczał przed faryzeuszami i przed własnymi uczniami wizję ludzkiej pary, która wierna Bożemu planowi, kocha się i jest z sobą związana aż do śmierci, sytuacja na polu małżeństwa nie przedstawiała się bynajmniej różowo.
Większość ówczesnych tłumaczy Pism świętych, jakby na oczy nie widziała tekstów w Księdze Genesis, stawiających kobietę na równi z mężczyzną, proklamujących jednożeństwo i nierozerwalność tego związku.   Pieczętując swoje własne twierdzenia autorytetem Mojżesza, który tylko w bardzo określonych okolicznościach zezwalał na rozwód, pozwalali oni mężczyźnie oddalić żonę za przypaloną na obiad zupę, za gadatliwość, za skazę na urodzie, nie mówiąc już o poważniejszych przyczynach.
Fatalna sytuacja małżeństwa, jaką Jezus zastanie w Izraelu, nie zamknie Mu ust i nie spowoduje bezradnego opuszczenia rąk pod pretekstem, że rzekomo nic zrobić się nie da. Wręcz przeciwnie! Jezus zaprotestuje: „… od początku tak nie było”,  powie.  „Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela … Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo”. To nic, że tak radykalne postawienie sprawy nie zachwyci słuchaczy. Nawet Apostołowie  powiedzą: „Jeżeli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić”. Ale Nauczyciel nie cofnie wypowiedzianych słów, bo wie, że stoi za nimi autorytet Stwórcy.
W podobnej jak Jezus sytuacji jest dzisiaj i Jego Kościół. Społeczeństwo, do którego należymy,   przestało zawracać sobie głowę   planem Boga, dotyczącym małżeństwa i wymaganiami Chrystusa w tym względzie. Prasa, radio, telewizja, teatr, kino, literatura, piosenka, a nawet tak surowe skądinąd prawo, ukazują człowiekowi  XXI wieku swój własny model małżeństwa i rodziny i robią wszystko, by nas do tego modelu przyzwyczaić. By nas z nim oswoić. Już się oswoiliśmy. Już się przyzwyczailiśmy. Jeżeli nie z rozwartymi od zachwytu ustami, to przynajmniej z ogromną dozą wyrozumiałości i pobłażania czytamy sobie w ilustrowanych magazynach, jak to ta lub tamta gwiazda filmowa wychodzi po raz ósmy z kolei za mąż, jak to znany sportowiec, po 15 latach pożycia „na próbę” z pewną panią, zaczyna nową „próbę” z inną, jak to jakieś wysoko postawione figury pozamieniały sobie, w ramach kontaktów towarzyskich, żony, a dwaj sytuowani panowie uznali za właściwe pobrać się raczej oficjalnie z sobą, niż ryzykować ożenek.
Statystyki dotyczące rozchodzenia się małżeństw, nawet tych, zawieranych przez katolików w kościele, przed ołtarzem, tych uświęconych sakramentem i przysięgą, składaną w obliczu Boga, są  liczne. W niektórych krajach już co czwarte, a nawet co trzecie małżeństwo zostaje rozbite, lawinowo rośnie liczba związków wolnych. Zamiast modelu małżeństwa, jaki zarysował przed swoimi słuchaczami Chrystus i którego do dziś dnia broni Kościół, podstawia się nam, jako propozycję, model pospolity, płaski, uwłaczający godności człowieka, model, w którym dominującą rolę gra nie miłość, ale pieniądz i seks, model z góry zakładający niewierność, rozkład i rozejście się i tę karykaturę każe się nam nazywać małżeństwem. Byłoby oczywiście uproszczeniem sądzić, że tego rodzaju wizję małżeństwa wypracowała dla świata wyłącznie głupota czy zła wola jednostek. Przyczyn jest więcej i są one bardzo zróżnicowane. Za istniejący stan rzeczy odpowiedzialny jest również, w dużej mierze, ogólny klimat współczesnego świata, który charakteryzują: negacja Boga, ubóstwienie człowieka, fałszywa koncepcja wolności, pęd do używania i oszałamiania się, z lęku przed sobą, przed innymi i przed jutrem, typowe dla epoki, w  której dane jest nam żyć.
W takiej to sytuacji padają w dzisiejszą niedzielę z ambon katolickich kościołów słowa Jezusa o innym modelu małżeństwa. Modelu, który zaprogramował sam Stwórca. Modelu, w którym wyłączność, uczciwość i wierność aż do śmierci podniesione zostały do rangi niewzruszonych zasad. Może kiedyś będzie nam jeszcze dane pomówić sobie szczegółowiej o tym modelu. Dziś tylko kilka uwag natury praktycznej.
Fakt, że małżeństwo, nawet to chrześcijańskie, przeżywa dziś głęboki kryzys, nie powinien nikomu przesłaniać prawdy, że i w naszych czasach istnieje wiele małżeństw i rodzin wiernych Bogu, kochających się wzajemnie, do gruntu uczciwych i z całym poświęceniem urzeczywistniających swoje wysokie powołanie. Ich liczby nie podadzą statystyki. Ich życia nie pokaże film ani telewizja. Ale Bóg zna swoich. Inna rzecz, czy my nie siedzimy za cicho, gdy zło dmie we wszystkie trąby? Czy nie za mało mówimy i piszemy o tym, co na temat małżeństwa powiedział światu Jezus, a co także i Kościół współczesny ustami swoich pasterzy powtarza niezmordowanie? Nie bójmy się, że będzie to głos wołającego na pustyni. Ten głos broni honoru człowieka. Ten głos próbuje ratować przyszłość świata. Jest jak w latach wojen wołanie o pokój. Nie wolno mu zamilknąć! Im więcej fałszywych lub wypaczonych pojęć na temat małżeństwa i rodziny bałamuci ludzi, tym śmielej zabierać powinni głos wierzący: duchowni i świeccy, przede wszystkim sami małżonkowie i rodzice.
Propagować można wszakże tylko to, co się zna i czym się żyje. Pogłębiajmy u siebie znajomość teologii małżeństwa, czyli tych Bożych treści, które je wypełniają i charakteryzują. Nie wystarczy do tego elementarna tylko znajomość katechizmu. Nie wystarczą, jakże często niestety zbywane, nauki przedślubne. Dostępnych jest już dzisiaj wiele publikacji, wiele książek, rozwijających chrześcijańską naukę o małżeństwie. Kupić! Pożyczyć! Ale czytać, czytać, czytać!
Jeszcze bardziej niż wiedza, potrzebna jest współczesnemu małżeństwu pomoc. Ta materialna, społeczna, prawna. Oczywiście! Ale przede wszystkim duchowa. Planowo zorganizowanej akcji przeciwko chrześcijańskiemu małżeństwu i rodzinie, naciskowi opinii publicznej, zewnętrznym trudnościom i wewnętrznym konfliktom, które przyjść muszą i przyjdą, oprzeć się potrafią przede wszystkim te małżeństwa i rodziny, które żyją jeszcze wiarą, modlitwą, gdzie regularnie korzysta się z sakramentu pokuty, gdzie Eucharystia nie jest premią, przyjmowaną raz tylko w roku, ale chlebem powszednim, gdzie szanuje się tradycje chrześcijańskie i narodowe, gdzie poważnie traktuje się nauczycielski autorytet Kościoła, gdzie żywa obecność Ducha Świętego jest dla małżonków światłem na co dzień i siłą w każdej złej przygodzie.
Wielką pomocą dla każdego małżeństwa mogą być różnego rodzaju zrzeszenia, wspólnoty, grupy czy stowarzyszenia, w których, w gronie podobnie myślących ludzi, pogłębia się znajomość idei Bożej, dotyczącej małżeństwa, i wspólnie wychodzi naprzeciw trudnościom dnia. Jeżeli proletariuszom wszystkich krajów tak usilnie i głośno zalecano łączenie się, bo w jedności siła, to i małżeństwom chrześcijańskim, gubiącym się w morzu odmiennych poglądów i praktyk, zacieśnianie pomiędzy sobą więzów koleżeństwa i braterstwa, aż do jednej wielkiej rodziny rodzin, wyjdzie tylko na dobre.
Tu można by już za kończyć. Ale jeszcze jedno słowo, bez którego nie chciałbym odejść od dzisiejszego tematu. Słowo do ludzi, którzy z takich czy innych powodów nie żyją już w swoim ważnie i kościelnie zawartym małżeństwie, ale związali na stałe swoje życie z innym mężczyzną czy kobietą. Chcę im powiedzieć, że nie powinni się oni czuć wyłączonymi z Kościoła, tego Kościoła, do którego wprowadził ich na zawsze chrzest. Z wewnętrznych racji, dotyczących natury sakramentu, i ze względu na możliwość zgorszenia zamknięte są dla nich tylko rozgrzeszenie i Eucharystia. Ale nie modlitwa! Ale nie niedzielna Msza święta! Ale nie pełnienie dzieł sprawiedliwości i miłości. Ale nie chrześcijańskie wychowanie dzieci! Ale nie duch i czyny pokutne! Niech korzystają gorliwie z tych możliwości. Niech wejdą w kontakt z własnym duszpasterzem. W pewnych okolicznościach, szczególnie gdy chodzi o osoby już starsze, będzie on może w stanie ukazać drogę do pełniejszego jeszcze zaangażowania się w życie religijne. W swojej adhortacji apostolskiej (Familiaris consortio) z dnia 22 listopada 1981 roku, dotyczącej zadań rodziny chrześcijańskiej, pisze papież Jan Paweł II na temat rozwiedzionych, którzy zawarli nowy związek, co następuje: „Kościół z ufnością wierzy, że nawet ci, którzy oddalili się od przykazania Pańskiego i do tej pory żyją w takim stanie, mogą otrzymać od Boga łaskę nawrócenia i zbawienia, jeżeli wytrwają w modlitwie i pokucie.”.

Szczęść Boże.