18 październik 2009 r. XXIX Niedziela Zwykła

Moi Drodzy!

Czy możecie pić kielich?
Dawno to sobie uplanowali. Dawno postanowili. Czekali tylko na okazję. Mateusz mówi, że któregoś dnia wykorzystali w tym celu przybycie matki, która w ich imieniu i w ich obecności skierowała do Jezusa prośbę o miejsce dla nich po prawej i po lewej stronie tronu, w przyszłym królestwie Chrystusa.
Byłoby to bardziej zrozumiałe i mniej obciążające obu młodych ludzi. Wiadomo, matkom często śnią się zaszczyty i bogactwa dla swoich synów. Marek jest w swojej relacji bardziej bezwzględny. Z matką czy bez matki, nie bardzo go to obchodzi. Przyszli, prosili, wystarczy!
A więc Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, przystępują, w tajemnicy przed innymi, do Jezusa i proszą Go o miejsca na Majestacie.
Żeby to człowiek wiedział, ku czemu się czasem rwie, może nie modliłby się tak gorliwie o to lub o owo.
„Nie wiecie, o co prosicie”, ostrzega Jezus obu zapaleńców. Marzyć o miejscu obok Niego „kiedyś”, to zdecydować się także przemierzyć z Nim całe ziemskie „dziś”. A to „dziś” nie będzie wcale łatwe. Jest to bowiem „dziś” krzyża. Właśnie idą razem do Jerozolimy. I już chyba po raz trzeci Jezus mówi uczniom, jaki będzie kres tej drogi: „Tam Syn człowieczy wydany zostanie arcykapłanom i uczonym w Piśmie. Oni skażą Go na śmierć i wydadzą poganom. I będą z Niego szydzić, oplują Go, ubiczują i zabiją, a po trzech dniach zmartwychwstanie.
Królestwa Bożego nie otrzymuje się nigdy bez krzyża z tej prostej przyczyny, że nie otrzymuje się go nigdy bez łączności z Jezusem. A ten jest i pozostanie na zawsze Jezusem ukrzyżowanym.
Miejsce po prawej i po lewej stronie tronu w królestwie Bożym to przez długi, długi czas, być może, przez całe nawet życie człowieka, miejsce po prawej i po lewej stronie krzyża.
Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?”, pyta Jezus Jakuba i Jana.
Kielich będzie bardzo gorzki. Tak gorzki, że już niezadługo w Ogrodzie Oliwnym Jezus, zlany śmiertelnym potem, błagał będzie Ojca, by mu go oszczędził. Chrzest, to zanurzenie w wodę. Całego człowieka. Z głową. Pozwolić płynąć nad sobą gorzkiej fali. Wizja tego zatonięcia dręczy Jezusa niejednokrotnie w czasie jego ziemskiego życia. Zwierzy się kiedyś uczniom: „Chrzest mam przyjąć i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie”.
Jezus nie chce nikogo pozostawiać w nieświadomości co do tego, z kim wiąże swój los. W przeciwieństwie do robiących dla siebie reklamę polityków, wodzów, koncernów przemysłowych czy zwykłych handlarzy, którzy ukazują tylko tę jasną, kuszącą, znaczoną sukcesem i przyjemnością, stronę proponowanej przez siebie rzeczywistości, On mówi swoim uczniom całą prawdę. Już pierwsi, zgłaszający się do niego zwolennicy, otrzymują kubeł zimnej wody na rozpaloną głowę: „Lisy mają nory, mówi do nich,   i ptaki powietrzne, gniazda, lecz Syn człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Ubóstwo i spartański tryb życia, to jeszcze nie wszystko, co Jezus obiecuje swym uczniom. Ponieważ, jak to sam wyznał, nie przyniósł na świat pokoju, ale miecz, wprowadzający rozłam, nawet wśród członków jednej i tej samej rodziny, dlatego spadająca na Jego głowę nienawiść złych lub zawiedzionych dotknie także i Jego towarzyszy. ,,Miejcie się na baczności przed ludźmi”, ostrzega ich. „Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu… Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia”.
I znowu: „Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu”.
Taki to gorzki kielich wypije najprzód sam Jezus. Takim to przerażającym chrztem będzie najprzód On sam ochrzczony. Czy ci dwaj, którym zachciało się królestwa, czy ta biedna matka, która przyszła orędować za swoimi synami, wiedzą, o co ośmielili się prosić? Wiedzą, jaką drogę wybierają?
„Czy możecie pić kielich, który ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?”, pyta Jezus Jakuba i Jana. „Możemy”, odpowiadają bez wahania. I jest to piękna odpowiedź, za którą ich zawsze podziwiałem. Młodzieńczo wielkoduszna i chyba nie lekkomyślna. Ci dwaj, noszący w gronie Apostołów przydomek: Boanerges, czyli, synowie gromu”, są nie tylko pełni temperamentu i szybcy w decyzjach. Oni nie są także ślepi. Tyle już Jezusowych nauk słyszeli, tyle zadziwiających czynów oglądali. Dziś, wykrzykując na jego propozycję pełne gotowości: tak, wiedzą swoje. Wiedzą najprzód, że wyrzeczenie, nienawiść świata, prześladowania, nawet krzyż i śmierć nie kończą jeszcze wszystkiego. Po każdym z tych słów, po każdej, nawet najbardziej tragicznej zapowiedzi, padało zawsze z ust Jezusa krótkie, ale zmieniające sens wszystkiego słowo „ale”. Będzie zabity, ale zmartwychwstanie. „Będziecie w nienawiści, ale kto wytrwa do końca, będzie zbawiony. Nie przeoczyli tego „ale”. Nie zlekceważyli. Teraz na nim budują. Wszystko można znieść, jeśli się wie, że się dobrze skończy.
Ponadto „synowie gromu” wiedzą jeszcze coś więcej. Z kielicha, który im Jezus proponuje, nie będą pić sami. Będą pić z Nim, bo to jest Jego kielich. I w chrzest zniewag, nienawiści, męki i śmierci pójdą nie sami. Pójdą z Jezusem, bo to jest Jego chrzest. Więc mówią: możemy! Z Tobą możemy wszystko. Ta głównie racja przechyla szalę decyzji. Argument pełnego wyrachowania rozsądku przykrywa ciepłą dłonią miłość.
Popatrzył pewnie na nich tak, jak to On tylko umiał patrzeć i przyjął dar dwóch serc, które Go rzeczywiście kochały. „Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie, powiedział, i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie”.
Prosili o miejsca na Majestacie. Wyprosili sobie krzyż. Jakub zginie, ścięty mieczem Heroda Agryppy I, już w 44. roku po narodzeniu Chrystusa, jako pierwszy męczennik z grona Apostołów. Jego brat, Jan, przeżyje za to długie, choć niełatwe życie. Mówi stara tradycja, że i jemu nie było oszczędzone prześladowanie, tortury, wreszcie wygnanie.
Czy otrzymali także zaszczytne miejsca w królestwie, o które prosili? Jezus im tego nie przyobiecał. Dostaną je ci, dla których przygotował je Ojciec. Ale już tu na ziemi należeli do Jego najpierwszych i szczególnie wyróżnionych. Tylko oni i Piotr będą świadkami wskrzeszenia córki Jaira, przemienienia Chrystusa na górze oraz Jego męki w ogrodzie Getsemani. Jan będzie tym uczniem, którego Jezus szczególnie miłował. On jeden nie ucieknie spod Jego krzyża, on też otrzyma od umierającego Pana zlecenie zaopiekowania się Jego matką.
Nie spekulujmy na temat nagrody w niebie. Na temat tych miejsc po prawej i lewej stronie tronu, o które tak zabiegali. Rzeczywistość przeszła na pewno najśmielsze marzenia obu przedsiębiorczych, a w gorącej wodzie kąpanych braci.
Oberwało się im natomiast, i to zaraz, od zazdrosnych kolegów. Dziesięciu pozostałych poczęło się oburzać na Jakuba i Jana,  pisze Marek. Jezus wykorzystuje tę okoliczność, by swoim Apostołom, a poprzez nich i nam, udzielić nauki dotyczącej pierwszych miejsc. ” …. kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”.
Przyszłej naszej wielkości nie wyżebrzemy. Nie wyprosimy jej, nawet posługując się protekcją. Schodami, które do niej prowadzą i na które Chrystus każe nam wstąpić, jest służba. Jest bycie dla drugich. Jest miłość, posunięta za wzorem Mistrza, aż do dania życia na okup za wielu. Trudny, ale obowiązujący model ewangelii. Według tego modelu budować trzeba własną przyszłość, budować trzeba rodzinę, Kościół, państwo, stosunki międzynarodowe. W chwilach trudnych, gdy do serca puka pokusa nie przebierania w środkach i sięgnięcia po metody świata, a są nimi: podstęp, zdrada, przemoc, a nawet niewinnie przelana krew, należy pamiętać o Chrystusie, pouczającym swoich: „U was nie będzie tak”.
A w ogóle to nie celujmy za wysoko. Nawet w marzeniach. Najgorzej, kiedy kura śni, że jest orłem, a ślimak zakłada się, że prześcignie zająca. A jeśli już wielkie pragnienia, to idźmy z nimi naprzód, jak kiedyś Jakub i Jan, do Jezusa. Niech On zobaczy, co z tego da się zrobić. Może nie od razu stołki po prawej i po lewej stronie tronu. Może po prostu zwykłe, piękne, wartościowe, bliskie Bogu i pożyteczne dla drugich życie.

Szczęść Boże.