2 listopad 2009 r. DZIEŃ CZYŚĆCA

DZIEŃ ZADUSZNY

Moi Drodzy!

Czyściec.
Dzień Zaduszny, jak żaden inny dzień w roku, daje okazję, by zająć się nieco bliżej problemem „czyśćca”. Temat to obszerny.
Skoncentrujmy więc dziś uwagę na jednym wyłącznie pytaniu dotyczącym czyśćca:
Czym jest dla duszy czyściec ?
Odpowiedzieć na to niełatwo, bo jest to temat trudny. Już przy samej próbie podejścia do niego zagrodzą nam drogę, narosłe od stuleci,   krańcowo różne poglądy na tę tajemnicę. Rzadko która z prawd wiary posiada tak bogatą i zróżnicowaną ,,mitologię”, jak czyściec. Ludowa pobożność, wizje mistyków i fantazja poetów, prywatne objawienia oraz osobiste poglądy niektórych pisarzy duchownych obudowały czyściec tylu półprawdami, tylu obrazami, przeniesionymi żywcem z historycznej rzeczywistości ich czasów, że współczesny wierzący staje często wobec takiej wizji zupełnie zagubiony i z niepokojem pyta, co tu właściwie jest prawdą wiary, a co pobożną przesadą, a nawet błędem? Pytania dotyczące czyśćca nie z tego jednak powodu są trudne, że jego obraz podretuszował po swojemu człowiek. Ostatecznie  „narośl” da się łatwo usunąć.
Zasadniczą trudność sprawia fakt, że prawda ta, ze swej natury, powiązana jest z wielu podstawowymi tajemnicami wiary,   dotyczącymi ostatecznego losu człowieka.
Jeżeli jednak takie prawdy, jak: śmierć, sąd, wieczna nagroda czy wieczne odrzucenie, wspiera wiele wyraźnych tekstów Pisma św., to o czyśćcu nie można tego powiedzieć. Jest wprawdzie w Biblii kilka tekstów, które zdają się wskazywać na możliwość jakiegoś wyrównania długów ludzkiego życia po śmierci. Współczesnym egzegetom nie wydają się one jednak na tyle mocne, by wyłącznie na nich budować cały dowód.
Właściwą podstawą, na której opiera się nasza wiara w rzeczywistość czyśćca, jest chrześcijańska tradycja. Już od samego swojego początku Kościół znał i aprobował zwyczaj modlenia się, pokutowania oraz składania ofiar w intencji poratowania zmarłych, jak o tym świadczą napisy nagrobne w katakumbach oraz wzmianki w księgach liturgicznych tamtych czasów. Po linii tej wiary pierwotnego chrześcijaństwa pójdą wkrótce wypowiedzi wielu, najbardziej poważnych Ojców Kościoła, a następnie czołowych teologów. Samo wyrażenie „czyściec”, po łacinie „purgatorium”, padnie po raz pierwszy dopiero w XII wieku. Niektóre tezy teologicznej nauki o czyśćcu potwierdzone zostały powagą Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Jest ich w zasadzie niewiele. Do rangi prawd wiary podniesiony został przede wszystkim fakt istnienia czyśćca, jako miejsca oczyszczenia niektórych dusz ludzi zmarłych, oraz przekonanie, że cierpiącym w czyśćcu spieszyć mogą z pomocą żyjący, przez modlitwy i zadośćuczynienia, głównie zaś przez ofiarę Mszy św.
Wszystko, co ponadto powiemy o naturze czyśćca, będzie tylko mniej lub więcej udaną próbą, podejmowaną przez teologów, przybliżenia rozumowi ludzkiemu tej tajemnicy. Włączmy się i my w tę próbę. Dla naszego życia religijnego może się ona okazać pożyteczna.
W jakim celu ustanowiony został czyściec?
Czyściec stworzyła Świętość i Miłość Boga. Świętość, która nie dopuści do uczestnictwa z sobą nikogo niegodnego, i Miłość zainteresowana tym, by w każdym uznać nawet tę odrobinę dobra, jaka w nim jest, oczyścić ją i wynagrodzić.
Wiara uczy, że los człowieka rozstrzyga się w chwili jego śmierci. Od tego momentu będzie on należał na wieki do Boga lub też poniesie konsekwencje odwrócenia się od Niego. Byłoby tragicznie, gdyby rozstrzygnięcie to dokonywało się na zasadzie: „albo pod każdym względem czysty, wówczas zbawiony, albo odrzucony”. Bo któż z nas wkroczy w wieczność bez skazy? Załóżmy, że nawet nie obciąża nas grzech śmiertelny. Ale i bez niego, ileż w nas słabości, braków, zaniedbań? Całą tę, nie najlepszą spuściznę własnej przeszłości, zabieramy z sobą na drugi świat. A więc grzechy powszednie, niedostatecznie wykorzenione nałogi, nie odpokutowane winy, zmarnowane dary i talenty, niski poziom miłości, a co najważniejsze: nie urzeczywistnione w pełni nasze osobowe ,Ja”, które Bóg zaprogramował wysoko, bo na podobieństwo obrazu swego Syna, Jezusa Chrystusa.
Szczęśliwi ci, którzy w ostatniej godzinie znajdą jeszcze możliwość wprowadzenia porządku z Bogiem. Oczyszczą sumienie dobrą spowiedzią i sakramentem świętego namaszczenia, przyjmą wiatyk, zdobędą się na akty żalu i miłości. Ale iluż ludzi nie skorzysta albo nie będzie w stanie skorzystać z całego tego luksusu wiary, bo może zabrani zostaną nagle, wprost z drogi, w momencie najmniej oczekiwanym? Jeżeli tych ludzi nie obciąża grzech świadomego i dobrowolnego zerwania więzi z Bogiem, ocaleją. Ale co z nimi zrobić? Za dobrzy dla piekła, zbyt grzeszni dla nieba, nie pozostaną przecież w jakimś nieokreślonym ,,między”. Otóż wiara uczy, że pozostaną, ale do czasu tylko i nie w jakimś, ,między niebem a piekłem”. Skierowani zostaną oni do czyśćca, które to miejsce, czy raczej stan, ma określoną przynależność: jest przedsionkiem nieba.
Co to jest czyściec?
Poglądy teologów na jego naturę różnić się będą i to nawet bardzo znacznie. Ci, którzy sądzą, że w czyśćcu oczyszczeni zostaniemy nie tylko z kar za grzechy i niedoskonałości, ale również z grzechów powszednich, nie zmazanych przed śmiercią, a jest to pogląd Tradycji, wielkich szkół teologicznych i języka liturgii Kościoła,  skłonni są podkreślać karzący charakter czyśćca. Gdzie grzech, tam kara.
Nowsi teologowie, wychodząc z zasady, że po śmierci nie ma już możliwości nawrócenia, zakładają, że odpuszczenie grzechów powszednich zaistnieć musi najpóźniej w samym akcie śmierci i że Bóg da do tego, każdemu umierającemu, jakąś sposobność. W wieczność wkraczalibyśmy wówczas już bez grzechu. W konsekwencji czyściec byłby nie miejscem kary, bo nie karze się tych, co są bez winy, ale rodzajem jakiejś poczekalni, w której dusze przygotowują się na wejście do nieba.
Myślę, że nawet przyjmując opinię tradycyjną, to znaczy że w czyśćcu otrzymamy odpuszczenie także i grzechów powszednich, nie trzeba od razu robić z niego miejsca tortur. A nie trzeba dlatego, ponieważ ci, co przychodzą tutaj, nawet obarczeni grzechem powszednim, nie są przez Boga traktowani jako wrogowie, lecz jako Jego dzieci. Biedne jeszcze i słabe, ale dzieci. Wynika to z natury grzechu powszedniego. Różni się on od grzechu ciężkiego nie tylko stopniem złości, ale samą swoją istotą. Grzech ciężki, będąc całkowitym odwróceniem się od Boga, wymaga nawrócenia, czyli zmiany ukierunkowania serca, jeszcze przed śmiercią. Po niej człowiek rzeczywiście nie będzie zdolny do takiego kroku. Kto  więc przekroczy próg wieczności jako wróg Boga, nie stanie się już nigdy Bożym przyjacielem. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja w przypadku grzechu powszedniego. Tu nie ma jakiegoś zasadniczego odwrócenia się od Boga. Popełniając go, a nawet przychodząc, obarczony nim na drugi świat, pozostaję z Bogiem na stopie przyjacielskiej. Kocham tego Boga. Słabo i nieudolnie, ale kocham. Po to, bym nauczył się kochać Go prawdziwie, posłany zostanę do czyśćca.
Czyściec, będąc tworem Boga, a nie diabła, ponadto przeznaczonym nie dla intruzów, ale dla Bożych dzieci i przyjaciół, jest na pewno czymś godnym Boga. Nie patrzmy więc na niego jak na więzienie, miejsce tortur czy jakiś makabryczny obóz w kosmosie. Chyba jest to coś w rodzaju szpitala albo zakładu rehabilitacyjnego, w którym istoty kochane przez Boga, ale jeszcze nie w całej pełni Go godne, poddane zostaną zabiegom leczniczym, a to w tym celu, by mogły przyjść do siebie, odzyskać utraconą twarz i stać się tym, czym w swoich odwiecznych planach, chciał je mieć Bóg.
W tym miejscu paść tutaj powinno pytanie, czy stosowane w czyśćcu zabiegi,  „lecznicze” i rehabilitacyjne będą bardzo bolesne? Tyle razy nas bowiem tym miejscem straszono. Od dziecka nauczyliśmy się mówić: „dusze w czyśćcu cierpiące”. Jaka prawda kryje się za tym wyrażeniem? Otóż według tradycyjnie w Kościele reprezentowanego poglądu, czyś­ciec to rzeczywiście cierpienie i męka. Ale nie wyłącznie. Dochodzi tam do głosu i wielkie szczęście. Zacznijmy od tego, w co trudniej uwierzyć: od radości, którą odczuwają mieszkańcy czyśćca.
Święty Bernard  ze Sieny wyliczył tych radości aż dwanaście!
Wystarczy, gdy spojrzymy na najważniejsze.
Pierwszym powodem, dla którego przebywający w czyśćcu ma tytuł do prawdziwej radości, to świadomość, że jest zbawiony. Dusza wie, że skończył się już dla niej czas próby, pomyślnie.   Może śpiewać za Psalmistą: „Dusza nasza jak ptak się wyrwała z sidła ptaszników. Sidło się porwało, a my jesteśmy wolni!”. Miejsce, w którym się w tej chwili znajduje, to wprawdzie jeszcze nie dom. Ale już coś bezpiecznego. Tu się nie grzeszy. Tu się Boga nie utraci. Tu ma się już zapewnione szczęście nieba. Tylko ci z nas, którym kiedyś udało się wyjść cało ze śmiertelnego niebezpieczeństwa, mają wyobrażenie o uldze, jaką się wówczas przeżywa. To nic, że na to wielkie i piękne, które już jest moje i którego mi nikt nie odbierze, trzeba jeszcze poczekać. Wiele można znieść, wiele wycierpieć, gdy się wie, że to, co boli, ustanie.
Druga wielka radość czyśćca to pewność, że się jest kochanym przez Boga. Do czyśćca nie przyjmują obcych. Na każdego z przychodzących tutaj Bóg patrzy, jak na swoje dziecko. To dziecko jest kochane i wyglądane, choć w tej chwili jeszcze chore i zaniedbane. Bóg da mu, czas, by przyszło do siebie, zanim na zawsze weźmie je w ramiona. Dusza wie o tym wszystkim. Ona też kocha Boga. Za zwłokę w spotkaniu nie ma do Niego ani żalu, ani pretensji. Więcej, spaliłaby się ze wstydu, gdyby kazano jej iść „na pokoje” w tym stanie, w jakim ona sama siebie w tej chwili widzi.
Pociechą dla przebywającego w czyśćcu jest zapewne i ta świadomość, że traktowany jest on tutaj nie jako bezduszna rzecz, która „musi”, lecz jako osoba, która sama „chce” i dobrowolnie obejmuje bolesny proces swojego oczyszczenia, tym bardziej że przychodzi on z ręki kogoś, do kogo ma ona pełne zaufanie i którego kocha. Przebywający w czyśćcu wiedzą, że wycierpią wszystko, co wycierpieć trzeba, że się nie załamią, nie zniechęcą, nie pogniewają na Boga. To wielka pociecha!
Swego rodzaju ulgę może wreszcie sprawić  duszy w czyśćcu przekonanie, że ktoś tam jeszcze na ziemi o nim pamięta i za niego się modli, tym bardziej, że te modlitwy i ofiary sprawiają tutaj swój dobroczynny skutek.
Ale dość już o „szczęściu” czyśćca. Szczęściu, którego mówiąc o tym miejscu, na ogół nie bierzemy w rachubę, ale które istnieje: prawdziwe, głębokie, przenikające całą istotę, choć spętane jeszcze  i niezdolne, by w pełni rozkwitnąć.
Czyściec w naszej świadomości to przede wszystkim miejsce cierpienia. I słusznie! Bez cierpienia byłoby to już niebo.
Straszy najbardziej ten ,,ogień” czyśćcowy, ukazywany z takim realizmem na przeróżnych malowidłach i tak wymownie opisywany przez niektórych „widzących”. Ma się wrażenie, że rozwarto przed nami piekło. Pamiętajmy jednak, że są to tylko nieudolne próby przedstawienia tego, co ludzkim językiem wyrazić się nie da. Chcąc podkreślić ogrom cierpień, na które wystawione są dusze w czyśćcu, sięgamy po obraz męki, w naszym rozumieniu największej: palenia żywcem. Ale jest to tylko porównanie. „Ogień” czyśćca nie ma nic wspólnego z naszym ogniem. Ten przecież nie jest w stanie dosięgnąć ducha. A w czyśćcu są dusze, nie ciała!
Jeżeli już koniecznie chcemy pozostać przy słowie „ogień”, to wiedzmy, że ogniem, który pożera duszę przebywającą w czyśćcu, jest przede wszystkim jej nieugaszona, przenikająca całą istotę, dla nas zupełnie niewyobrażalna tęsknota za Bogiem. Literatura, szczególnie ta epoki romantyzmu, zostawiła wiele opisów cierpień, których źródłem jest tęsknota. W języku potocznym używamy zwrotów ,,schnąć z tęsknoty”, „szaleć z tęsknoty”, „umierać z tęsknoty”. Przesada oczywiście,  chociaż? Ale tak naprawdę to tęskni się dopiero tam, w czyśćcu.
Dopóki żyjemy na ziemi, nasze władze duchowe nie koncentrują się na czymś jednym. Kusi nas tysiąc rzeczy naraz, toteż utrata jednej z nich nie jest jeszcze utratą wszystkiego. Byle co nas pociesza, bo i byle co nas martwiło. Ale po śmierci otwierają się oczy. Przed umysłem i wolą jawi się wartość jedyna, największa i bezkonkurencyjna, dla której zostaliśmy stworzeni, Bóg. Dopiero tutaj zaczyna się rozumieć, czym ten Bóg dla mnie jest. Dusza wyrywa się ku Niemu z niewyobrażalną wprost siłą. Przy Nim jest jej szczęście, jej wieczne przeznaczenie, jej wszystko. Kocha ona już tego Boga do szaleństwa. Wie, że i ona także jest kochana. Niestety, droga ku Upragnionemu nie stoi jeszcze otworem. Dopiero w zestawieniu z Bogiem dusza odkrywa całą swoją nędzę. Swoją małość, niegodziwość, swoje kalectwo. Jakże chciałaby tego wszystkiego się pozbyć! Ileż by dała za przyspieszenie procesu swojego oczyszczenia, powrotu do pełnego zdrowia i urody! Ale sama nic na swoją korzyść uczynić nie może. Pozostaje pragnąć, cierpieć i czekać.
W klimacie tej niewyrażalnej ludzkim językiem tęsknoty przeżywa dusza proces własnego oczyszczenia. A jest to skomplikowany i bolesny proces. Sięgnęliśmy wyżej do porównania czyśćca ze szpitalem. W szpitalu procesy leczenia też nie przebiegają bez bólu. Ileż nacierpieć się trzeba po różnych operacjach czy w ciągu zabiegów rehabilitacyjnych! Jakie udręki przechodzą choćby tacy zaawansowani alkoholicy, próbujący zerwać z nałogiem, a jeszcze bardziej narkomani, poddani leczeniu odwykowemu!
Dusza w czyśćcu też cierpi, przychodząc do siebie. Im głębiej kiedyś przeżerał ją grzech, im mniej interesowały ją dobro i cnota, im obojętniejsze było jej serce wobec Boga i potrzeb bliźniego, tym oporniej, boleśniej, a zapewne i tym dłużej potrwa w czyśćcu prostowanie moralnego kręgosłupa i odnajdywanie mojego prawdziwego „ja” w tej jego czystości i głębi, jakie chciał we mnie widzieć Bóg!
Pokutującemu w czyśćcu nie przyczyni także radości świadomość, że w czasie ziemskiego życia tak łatwo przychodziło wychowywać serce do niebieskich spotkań i korygować to, co w nas niegodne Boga. Tyle środków stało do dyspozycji, tyle możliwości podsuwał każdy dzień. Niestety, czas dany na takie ,,zadbanie o siebie” minął, lekkomyślnie może zmarnowany. To wszystko mści się teraz w sposób bolesny i nie do odrobienia.
Jak długo trwają cierpienia dusz w czyśćcu?
Pytanie pozostawić trzeba bez odpowiedzi. Nie wiemy. Tam, gdzie one w tej chwili są, nie istnieje już czas. Wiele prywatnych objawień mówi o bardzo długo trwających cierpieniach. Ale może jest to tylko jeden moment, przy spotkaniu duszy z Bogiem, to zaś, co my, według naszego kalendarza mierzymy na miesiące i lata, wyraża się jedynie większym lub mniejszym stopniem bólu i wstydu przy tym spotkaniu? Jeżeli więc odpowiedź, to tylko taka: czyściec trwa dla duszy dopóty, dopóki nie zostanie ona w pełni przywrócona Bogu i nie dojrzeje do społeczności z Nim oraz do społeczności świętych w niebie.
Gdzie znajduje się czyściec?
Najmądrzej byłoby powiedzieć: u Boga. Wieczność jak nie jest określona kategoriami czasu, tak nie potrzebuje również przestrzeni. Jest to raczej stan niż miejsce. Stan, który charakteryzuje specyficzna postawa duszy względem Boga. Jak niebo, to Bóg na zawsze posiadany, a piekło, Bóg na zawsze utracony,  czyściec to Bóg utęskniony i wyglądany przez tych, którym,  gdy tylko będą gotowi, da On siebie w całej pełni. Zostawmy pytania.
Zabawiliśmy i tak dłużej w czyśćcu, niż było planowane. Bo temat wciąga. Ostatecznie jest to rzeczywistość, która wcześniej czy później każdego chyba z nas czeka. Dobrze wiedzieć, ku czemu idziemy. Dobrze wiedzieć, co gotujemy sobie każdym, nie odpokutowanym grzechem, każdym brakiem miłości i ofiary, każdą niewiernością swojemu  chrześcijańskiemu powołaniu, każdym, lekkomyślnie zmarnowanym darem Boga.
Niech nas jednak nie zniechęca nasza słabość i małość. Ponad całą człowieczą nędzą rozpina się szeroko płaszcz Boga „bogatego w miłosierdzie”.  Boga, który nas kocha. W ręce tego Boga złóżmy ufnie całą naszą przyszłość, i tę doczesną i przede wszystkim tę, dotyczącą wieczności.
Bo to nie my sami siebie, To On, „uczyni nas własnością Boga”.

Szczęść Boże.