15 listopad 2009 r. 33 Niedziela Zwykła

 

Moi Drodzy!
Ostatni dzień Ziemi.
Wystarczy dotknąć tylko tego tematu. Wystarczy sformułować to jedno tylko zdanie: koniec naszego świata, a już zaczyna się, krew mrożąca dyskusja. A prowadzą ją nie rozegzaltowani wizjonerzy, otrzymujący z zaświatów wskazówki, oświecenia i groźby, nie sekciarze, którzy nikogo nie pytając o zdanie i tak wiedzą, kiedy, gdzie i jak tamto straszne nastąpi, nie astrologowie, wróżący przyszłość z gwiazd, ale naprawdę poważna nauka. Przerażenie ogarnia, ile to przyczyn spowodować może ostateczny krach. Astrofizyków martwi możliwość nieobliczalnej w skutkach eksplozji któregoś z ciał niebieskich czy nawet całych układów gwiezdnych; tajemniczy, a już zapoczątkowany, rozkład chroniącej Ziemię warstwy ozonu, zanik energii cieplnej we wszechświecie, zaburzenia grawitacyjne czy nawet kolizja ciał niebieskich i wiele jeszcze innych katastrof, grożących naszej małej planecie. Politycy drżą przed nadużyciem broni jądrowej, chemicznej, neutronowej czy bakteriologicznej. Ekolodzy trąbią na alarm z powodu postępującego zatrucia gleby, wody, powietrza i pożywienia, które ziemię zamienić mogą w pustynię. Badacze problemów populacyjnych wróżą ludzkości rychły koniec ze względu na nie kontrolowany wzrost liczby urodzeń, z powodu którego braknie nam wkrótce pożywienia i miejsca. Przyrodnicy i lekarze obawiają się niebezpiecznych mutacji genetycznych, nowych, nieznanych jeszcze chorób i epidemii, które przy słabnącej odporności ludzkiego organizmu, oznaczać mogą koniec dwunogich istot z gatunku „homo sapiens”.
Czy fragment dzisiejszej ewangelii Marka, jak i w ogóle wszystkie przytaczane w Nowym Testamencie wypowiedzi Jezusa na temat końca świata, wolno nam ustawić w jednym szeregu z prezentowanymi wyżej teoriami lub hipotezami nauk ścisłych?
Byłoby to nieporozumieniem. Takim nieporozumieniem, jak kiedyś próba naukowego odczytania tajemnicy stworzenia świata i człowieka na podstawie wypowiedzi pierwszych rozdziałów biblijnej księgi Genesis. Podobnie jak tam, tak i tutaj, Pismo święte nie zamierza nikogo pouczać o przyrodniczych czy historycznych szczegółach, zarówno początku, jak i końca świata, zostawiając te dociekania naukom świeckim. Chce nam natomiast swoim opisem przybliżyć pewne prawdy religijne, które w tamtych zdarzeniach dochodzą, w sposób szczególny, do głosu. Posługuje się w tym celu językiem obrazowym, odpowiadającym zdolnościom i mentalności autora świętej Księgi oraz poziomowi wiedzy przyrodniczej czy historycznej jego czasów. Nie wolno więc dać się usidlić niektórym, pobudzającym wyobraźnię opisom, doszukiwać się specjalnych, tajemniczych znaczeń w różnych cyfrach, słowach czy imionach, którymi szczodrze czasem szafują święci autorzy, i na ich podstawie budować chronologię i historyczność przytaczanych zdarzeń oraz ich zgodność ze współczesną biologią lub fizyką. W każdej księdze wygląda to zresztą inaczej, a i poszczególne rozdziały jednego i tego samego autora raz tchną realizmem i historycznością, a już za chwilę przechodzą na język poezji, przenośni i symboli. Zamiast gubić się w trudnych, nawet dla fachowca dociekaniach, warto i trzeba z uwagą śledzić i pytać, co w przytoczonym przez natchnionego autora opisie, Bóg chciał człowiekowi oznajmić, do czego go zaprosić, przed czym przestrzec. I to spróbujmy zrobić.
W zapisanym przez Marka fragmencie mowy Jezusa, dotyczącej końca świata, wyróżnić można przynajmniej trzy wielkiej wagi myśli o charakterze wybitnie religijnym, którym poświęcić warto chwilę uwagi.
Myśl pierwsza.  Bóg, który jest stworzycielem świata, pozostaje także, i to zawsze, jego suwerennym Panem. Może z tym światem zrobić, co zechce. W różnego rodzaju wypowiedziach proroków, a później Chrystusa, wyrażone jest przekonanie, że zgodnie z odwiecznym planem Boga, nasz świat nie będzie trwał w nieskończoność. Jak miał swój początek, tak będzie miał i koniec. Nikt nie wie, kiedy to nastąpi i daremne są tu wszelkiego rodzaju dociekania i spekulacje. Zalecona jest natomiast ciągła gotowość. Chociaż Biblia zdaje się nam podsuwać pewne, charakterystyczne oznaki zbliżającego się końca, takie jak: niezgoda i wojny wśród narodów, prześladowanie sług Boga, rozłam między pokoleniami, nawet w ramach jednej rodziny, nasilająca się liczba katastrof w przyrodzie czy pewne, złowróżbne zjawiska kosmiczne, nie można tych znaków rozumieć jako pewnej zapowiedzi nadchodzącego już, już, końca świata. Miały one bowiem miejsce zawsze na przestrzeni dziejów. Ich zadaniem jest przypominać ciągle uczniom Chrystusa to jedno: Ziemia nie jest waszą prawdziwą ojczyzną, nie jesteście na niej nigdy bezpieczni ani u siebie. Nie budujcie więc ani na pieniądzu, ani na sile, ani władzy, używaniu czy rozkoszy, bo to wszystko, wcześniej czy później, rozsypie się wam w rękach. Budujcie na Bogu. Budujcie na tym, co On wam już dał, w Synu swoim, Jezusie Chrystusie. Jemu zawierzcie całą swoją przyszłość. Choćby niebo i ziemia przeminęły, na słowie Boga możecie się oprzeć zawsze.
Patrząc z coraz większym niepokojem, w jakim kierunku steruje historia współczesnego świata, można by tutaj zapytać, czy przypadkiem Bóg nie dopuści, by człowiek sam, nieodpowiedzialnym aktem własnej złości i głupoty, samobójczo zniszczył planetę, na której żyje. Pismo święte nie upoważnia nas do odpowiedzi: tak czy nie. Wydaje się jednak, że bliższe biblijnemu myśleniu jest twierdzenie, iż koniec świata będzie suwerennym aktem Boga, który nie posłuży się w tym celu czyimiś machinacjami, ale sam zadecyduje, kiedy i w jakiej postaci zdarzenie to przyjdzie do nas. Ta myśl jest pełna pociechy. Ostatnia godzina świata należeć będzie do Boga. Wyreżyseruje ją Jego Opatrzność, a wyreżyseruje zgodnie z naturą Boga, a tą jest Miłość. Pomimo całej swojej okropności, godzina końca świata da sprawiedliwym okazję do pogłębienia ich zaufania do Boga, złym zaś, ostatnią szansę nawrócenia.
Myśl druga.  Bóg kocha świat, który kiedyś stworzył. Nie cieszy Go ani zniszczenie, ani śmierć tego, co sam powołał do bytu.
Koniec świata nie będzie więc aktem jakiegoś zdenerwowania czy gniewu Boga, tym bardziej nie będzie jakąś formą Jego zemsty na ludziach za to, że nie byli Mu posłuszni. Będzie zaplanowanym od początku przez Opatrzność usunięciem starego, by w jego miejsce stworzyć nowe, piękniejsze jeszcze i lepsze od poprzedniego. Pismo święte wielokrotnie zapowiada nadejście jakiegoś „nowego nieba” i „nowej ziemi”.
Choć nie bardzo wiemy, co się pod tym pojęciem kryje, to przecież już samo słowo daje wiele do myślenia. Bo jeżeli „nowe niebo” i „nowa ziemia”, to czy wyrażenie „koniec świata” jest jeszcze na miejscu albo przynajmniej, czy oznacza ono katastrofę? Któż z nas, otrzymując na własność wspaniały pałac, łamałby ręce nad utratą małego pokoiku w „mrowiskowcu”, który kazano mu opuścić. A że z przeprowadzką będzie trochę kłopotu? Dla terroryzowanego grzechem, topiącego się we własnym brudzie, zapędzanego coraz bardziej w ślepą uliczkę świata zaplanowany przez Boga ostatni dzień to nie tyle koniec, co krok w szczęśliwe i bezpieczne, bo niedostępne dla zła i grzechu, jutro. I dlatego zamieszczony w ewangeliach opis końca świata jest i pozostanie dla nas na zawsze, pomimo całej swojej grozy, istotną częścią składową „Dobrej Nowiny”.
I wreszcie myśl trzecia. W centrum biblijnego opisu końca świata stoi Chrystus. Nie przypadkiem tylko! Przecież wokół Jego osoby i stworzonego przezeń dzieła obraca się całe to „nowe”, które już wśród nas jest, już się zaczęło, już rośnie i którego czekające nas „nowe niebo” i „nowa ziemia” będą tylko dopełnieniem i ukoronowaniem. Wpisany przez swoje wcielenie w dzieje świata, będzie Chrystus także Tym, który te dzieje zakończy. Dopóki żyjemy i dopóki trwa historia naszego globu, Jego obecność wśród nas to obecność zbawcza, czyli zapraszająca w świat nadprzyrodzonych wartości i umożliwiająca nam ich zdobycie. Drugie przyjście Chrystusa, jakie mieć będzie miejsce w dniu ostatecznym, nie będzie już przyjściem na ratunek światu, ale na jego rozliczenie i sąd. Będzie to chwila wielkich i rozstrzygających o wszystkim pytań. Co zrobiłeś z moim słowem? Z przykładem mojego życia? Co zrobiłeś z moją przelaną za ciebie krwią? Co zrobiłeś z twoim chrztem, z przyjmowaną tylokrotnie Eucharystią, z przynależnością do mojego Kościoła? Co zrobiłeś z twoim bratem, człowiekiem, ze światem, który powierzyłem twojej trosce?
O ile trwająca przez całe tysiąclecia zbawcza misja Chrystusa dokonywała się w ukryciu i pokorze znaków i przebrań, Jego zjawienie się na sąd oślepi jawnością i potęgą. Nikt przed Nim nie ucieknie, nikt się nie ukryje. Ale i w tamten dzień, dzień bezwzględnej prawdy i sprawiedliwości, tylko złych oślepi i przerazi rzucone przez Sędziego słowo: precz! Dobrzy usłyszą to, ku czemu wiarą i nadzieją szli poprzez całe swoje życie. „Podnieście głowy”. „Pójdźcie”. „. weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata”.
W przedostatnią niedzielę roku kościelnego, zamiast z zatroskanymi o przyszłość naszego globu przedstawicielami nauk świeckich pytać: „jak” i „kiedy? Biegać do wizjonerów i wróżów, zapytajmy raczej własnego serca o to, co znacznie ważniejsze: kogo ty serce właściwie wybrałeś i komu ty naprawdę służysz?

Szczęść Boże.