03 styczeń 2010 r. II Niedziela po Bożym Narodzeniu

Rozpoznać.  

 Moi Drodzy! 
Wiadomo, że z dwóch różnych punktów widzenia jedna i ta sama rzecz może wyglądać zupełnie inaczej. Mamy przykład, ilustrowane czasopisma, pocztówki, film i telewizja utrwaliły w naszej pamięci charakterystyczne sylwetki różnych gór świata. Spójrzmy na takie zdjęcie i już wiemy: Giewont, Lodowy, Gerlach, Matterhorn, Północna ściana Eigeru czy Dhaulagiri w Himalajach Nepalu.
Bardzo wątpliwe jest, że ktoś spoza grona obeznanych z terenem wspinaczy czy przewodników, rozpozna te góry, spojrzawszy na nie z innej strony.
Do prawdziwego poznania jakiejś rzeczy dochodzi się, oglądając ją z różnych stron, badając dotyczące jej szczegóły, poddając rzecz właściwej analizie, nie zadowalając się przelotnie rzuconym spojrzeniem albo oglądnięciem jej z tego tylko punktu widzenia, z którego jest ona najbardziej fotogeniczna.
Religia, którą wyznajemy, nie stanowi pod tym względem wyjątku. Św. Łukasz ewangelista ukazał nam, w urzekającym opisie, historię nocy Bożego Narodzenia. Opuszczona skalna grota, gdzieś na przedmieściach Betlejem. W grocie żłób, wymoszczony sianem. Na sianie niemowlę. Przy Nowo Narodzonym Jego matka Maryja i św. Józef. Światło z nieba, na przylegającym do groty pastwisku. Anioł czy zastępy aniołów w rozmowie z pasterzami. Przybycie pasterzy do żłóbka.
Znane  każdemu okoliczności Narodzenia Pana w Betlejem . Malowane, rzeźbione, ośpiewane kolędami, po wiele razy odtwarzane w jasełkach, Boże Narodzenie.
Jakże tędy blisko, jak łatwo do Jezusa. Drogą na Giewont przez Kalatówki wyjdzie nawet dziecko. Ale Giewont nie byłby Giewontem, gdyby miał tylko ten jeden  trawiasty, wydeptany butami turystów grzbiet, który dopiero pod samym wierzchołkiem jeżyć się poczyna paru wapiennymi skałkami. Giewont to także, jeżeli nie przede wszystkim, stroma ściana północna, opadająca niebezpiecznymi zerwami ku Dolinie Strążyskiej i wysuniętym domom Zakopanego. Nie zna Giewontu, kto nie widział i tej jego ściany. Kto o niej kiedyś nie śnił. Kogo ona nigdy w życiu nie kusiła!
W dzisiejszej ewangelii, także o Bożym Narodzeniu, ale jakże inaczej niż Łukasz, mówi św. Jan. Ewangelia w opisie Jana nie prowadzi nas do Betlejem. Nie ukazuje ani groty, ani żłóbka, ani aniołów czy pasterzy. Zaprasza nas natomiast pod taką stromą, gubiącą gdzieś w chmurach swój wierzchołek, skalną ścianę i mówi: ,,Widzisz? To także Ten Jezus z Betlejem. Ten twój Jezus, na którego przyzwyczaiłeś się, ot tak sobie patrzeć, nie zadzierając nigdy głowy w górę. Spójrz na Niego i od tej innej strony, tej mniej dostępnej, tej przez niektórych starannie omijanej, tej ukazującej zupełnie nowe perspektywy. Odważ się przede wszystkim zrobić krok w kierunku tej ściany!
„Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo”. Dziecko z Betlejem to nie tylko  ktoś wybrany, szczególnie przez Boga obdarzony i do wielkiej misji przeznaczony człowiek.  Może nowy Mojżesz albo nowy prorok Izajasz. Bóg powie o Nim: „Syn umiłowany”. Jego prehistoria zaczyna się poza czasem i przestrzenią, poza wszystkim, co dostępne jest ludzkiemu doświadczeniu.
„Na początku”. I „u Boga”. Zanim otrzymają byt jakiekolwiek twory widzialnego czy niewidzialnego świata, Słowo już jest. Stwórcze i Mocne, jak Przedwieczny, owszem, równe Jemu. Bo „Bogiem było Słowo”. W porywających zdaniach, w których dźwięczy całe, bogate już doświadczenie młodego Kościoła, jego teologia wcielenia, krzyża, zmartwychwstania i powrotu Jezusa do Ojca, Jan zarysowuje jedyną w swoim rodzaju misję, jaką to nasze „Boże Dziecię”, narodzone w Betlejem, spełni wobec świata i człowieka. Będzie to misja Światła i Życia.
Bóg zaprosił nas we własne życie. Dał nam szansę narodzin „z Boga”. Właśnie po to, byśmy to Boże życie w sobie mieli i obficie je mieli, Jego przedwieczne „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”.
Współcześni wierzący stają coraz częściej wobec niebezpieczeństwa przenoszenia detalu wiary ponad syntezę wiary. Zamiast umysłem i wolą objąć wszystko to, co Bóg objawił, a Kościół do wierzenia podaje, zacieśniają swoje „wierzę” do tych wyłącznie prawd, które z jakichś względów im odpowiadają.
Coraz częściej słyszymy: Bóg?, oczywiście, ale Trójca Święta? Maryja? Tak , tylko bez niepokalanego poczęcia, dziewictwa czy wniebowzięcia. Kościół? Owszem! Ale bez widzialnych struktur, bez „nieomylnego” papieża, bez dogmatów, bez wiążących rozstrzygnięć moralnych, bez sakramentów i kultu publicznego i kto tam jeszcze wie, bez jakich innych rzeczy. Moralność? Bez wątpienia konieczna. Ale pozostawiona rozstrzygnięciom własnego sumienia, nie sterowana odgórnymi zaleceniami i nie obwarowana jakimiś wiecznymi sankcjami.
Zwiększa się zastraszająco liczba ludzi, którzy pozostając przy imieniu chrześcijanina i określając siebie jako ,,wierzący”, w rzeczywistości mają własną,  nieraz zupełnie różną od tej objawionej, wizję prawdy i inne normy moralne, niż te, które obowiązują w Kościele. Fragment wystarcza tu za całość.
Osobisty pogląd zajmuje miejsce obiektywnej, uwzględniającej wszystko, co istotne, wizji. Nie obchodzi mnie, co więcej, nie przyjmuję w ogóle do wiadomości, że góra ta ma jeszcze inne, być może bardziej charakterystyczne i liczące się ściany czy granie. Mnie wystarczy ten punkt widzenia, który wybrałem. Najśmieszniejsze (może najtragiczniejsze), jeżeli jeszcze upieram się, że jestem znawcą gór i że to inni są w błędzie.
By nie zagubić się w ogromnym i bardzo wciągającym temacie „niewiary wierzących”, spójrzmy na losy jednej tylko z objawionych prawd, tej, która w sposób szczególny staje przed nami w okresie Bożego Narodzenia, Jezus Chrystus.
Od początku chrześcijaństwa nie brakło zakusów, by spojrzeć na Niego pod jednym tylko kątem widzenia. Gnostycy pierwszych wieków, nie uważali za godne, by Bóg przyoblekał ludzkie ciało. Wierzyli w Chrystusa – Boga. Nie w Chrystusa – Boga – Człowieka. Zakochany w materii i doczesności wiek XIX i XX godzi się na ogół z faktem istnienia człowieka imieniem Chrystus. Nie uznaje jednak Jego Bóstwa. Po tej też linii idą współczesne poglądy, którym niestety hołduje wielu chrześcijan. Chrystus to dla nich już nie „Bóg – Człowiek”, ale co najwyżej „Człowiek Boży”. Człowiek bez wątpienia dobry, święty, pociągający, ale nic ponad to! Coraz rzadziej rozwija się tu naukę o Boskiej naturze Jezusa, o Jego jedności z Ojcem, w tajemnicy wcielenia czy odkupienia.
Zacieśnianie pola widzenia do jednego tylko wymiaru jawiącej się nam prawdy, niechęć lub lenistwo, by dojrzeć możliwie dużo i wszechstronnie, to rzecz zawsze, a już szczególnie w religii, bardzo niebezpieczna. W religii bowiem albo wierzy się we wszystko, co stanowi przedmiot wiary, albo nie wierzy się w nic.
Jedna zlekceważona, a tym bardziej nie przyjęta prawda, prowadzi do odrzucenia drugiej prawdy. Zamach na Bóstwo Jezusa jest równocześnie zamachem na tajemnicę Trójcy Przenajświętszej, na całą naukę o odkupieniu, na wszystko, co Jezus głosił i co od swoich wymagał, na instytucję Kościoła, którą On przecież założył i w której pozostaje swoim słowem, przykładem i zbawczą mocą swoich sakramentów, jest odżegnaniem się od kultu Maryi, którą czcimy dlatego, że jest matką Boga – Człowieka, jest przekreśleniem dosłownie wszystkiego, w coś dotąd wierzył, coś szanował, co dawało ci światło w mroku i siłę w przeciwnościach oraz nadzieję na jakieś ,,jutro” poza grobem. Nie masz po co się chrzcić, bywać w niedzielę na Mszy św., uczęszczać do spowiedzi, przyjmować Komunię. Z dawnego monolitu wiary nie pozostało prawie nic.
Biorąc rzecz logicznie, negacja jednej prawdy wiary lub zacieśnienie jej do jednego, mnie tylko pasującego wycinka objawionej prawdy, czyni z katolika heretyka. Takich ,,heretyków”, o jakże dziś niemodne słowo!,  uczęszczających pomimo to na Mszę św., przystępujących do sakramentów, uroczyście obchodzących Boże Narodzenie i Wielkanoc oraz palących świeczki przed obrazem Maryi, ma współczesny Kościół, jak nigdy chyba w swoich dziejach, mnóstwo. Ale bo też w naszych „ugodowych” czasach, brak logiki i konsekwencji u ludzi są bardzo charakterystyczne.
Już po raz drugi w ciągu niewielu dni wraca do nas w świątecznej liturgii mszalnej Prolog, otwierający ewangelię św. Jana. Trudna, skoncentrowana na znaczeniu każdego ze zdań, teologiczna opowieść o „Słowie, które ciałem się stało i zamieszkało wśród nas”. Jakby ktoś bał się, byśmy nie pozostali wyłącznie przy Łukaszowym opisie Narodzenia, w którego barwnej i chwytającej za serce scenerii nieostrożnemu może grozić przeoczenie tego, co wprawdzie tam jest, ale przesłonięte zewnętrznymi szczegółami, całej prawdy o Jezusie. Jan dopowiada tę prawdę. Robi to wyraźnie i z naciskiem. „A Bogiem było Słowo”.
Bo też może częściej, niż w innych okresach dziejów, ja, katolik końca XX wieku, stawać powinienem nie tylko przy tamtych, tradycyjnych widoczkach mojej tajemniczej góry, ale odważnie podejść pod jej trudną, podniebną ścianę, którą Jan odsłania przede mną w swojej ewangelii. Dopiero wchodząc w nią, poznaje się górę. Dopiero wówczas wie się, kto to w rzeczywistości do swoich przyszedł i wśród swoich zamieszkał i komu w czasie świąt kolędujemy.

Szczęść Boże.

Chcesz się podzielić informacją, oceną, lub masz życzenie  kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./