07 marzec 2010 r. III Niedziela Wielkiego Postu

 

 Moi Drodzy!
Już i jeszcze nie – naszego zbawienia.
Jednym z większych niebezpieczeństw, jakie tu na ziemi grozić mogą chrześcijaninowi, to przekonanie, że już jest zbawiony. A powiedzmy sobie od razu, że o takie przekonanie wcale nietrudno. Wierzę przecież w Boga. Dzięki tej wierze otrzymuję, jak uczy Pismo, usprawiedliwienie, staję się nie tylko duchowym synem Abrahama, ojca wierzących, ale i dzieckiem Boga, które ma otwarty przystęp do skarbów niebieskich  i owoców odkupienia. Moją wiarę przypieczętował kiedyś chrzest, zadatek wybraństwa. Powiedział przecież Chrystus: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony”. Przyoblekając mnie w Chrystusa i zanurzając symbolicznie w Jego śmierć, chrzest wprowadza mnie razem z Chrystusem w zmartwychwstanie  i  przyobiecane ochrzczonym, wieczne dziedzictwo.
Moją wiarę i mój chrzest przeżywam w Kościele, trzecim gwarancie mojego zbawienia. Ileż wspaniałych obietnic dano tej społeczności wybranych, tej jakby Bożej rodzinie na ziemi! Czyż mogą wątpić w osiągnięcie życia wiecznego ci, do których powiedziano w ewangelii, że imiona ich zapisane są w niebie, że mają tam Ojca, który ich kocha i który przygotował im u siebie mieszkanie? Cała „Dobra Nowina” rozbrzmiewa optymizmem, nadzieją, co więcej, pewnością zbawienia.
A grzechy?
Święty Jan zdaje się zapewniać w jednym ze swoich listów, że ci, co narodzili się z Boga, nie są po prostu w stanie zgrzeszyć. Niektórzy, ze współczesnych teologów podchwytują skwapliwie to zdanie i uczą z całą powagą, że grzech ciężki jest u chrześcijanina jest czymś omal nieprawdopodobnym.
Człowiek wierzący, ochrzczony i należący do Kościoła musiałby się nie wiadomo jak wysilić, by Boga ciężko obrazić. Dlatego też upadki, które się chrześcijaninowi w życiu przydarzają i które potocznie nazywa się grzechami, nawet grzechami śmiertelnymi, są tylko przejawem zwykłej ludzkiej słabości, drobiazgiem, którego nie należy brać zbyt tragicznie.
A nawet gdyby przytrafiły się komuś naprawdę poważne grzechy, to przecież Chrystus już za nie wszystkie odpokutował, wszystkie zmazał, za wszystkie zadośćuczynił. Okryci płaszczem jego zasług możemy czuć się bezpieczni. Bóg, który jest miłością, nie pośle przecież swoich dzieci do piekła.
Wszystkie te uspokajające twierdzenia, oparte przecież w jakimś sensie na Piśmie świętym, mogą u chrześcijanina zrodzić przekonanie, że w zasadzie sprawa jego wiecznego zbawienia została już przez odgórne czynniki pozytywnie załatwiona, że ma on już paszport do nieba i że tego paszportu nikt mu nie odbierze.
Dla wszystkich, co tak uformowali sobie sumienie, ewangelia dzisiejszej niedzieli będzie prawdziwym szokiem. Nie kto inny bowiem, ale sam Chrystus zwraca się tu do swoich słuchaczy, uczniów i przyjaciół, a więc nie ateuszy i grzeszników, z naglącym wezwaniem do poprawy życia. Okazją do tego apelu o nawrócenie są dwa przykre wydarzenia, jakie niedawno miały miejsce w Jerozolimie.
Namiestnik rzymski, Piłat, kazał tu wymordować kilku Galilejczyków, jego zdaniem rebeliantów, w chwili, gdy składali ofiarę w świątyni. Zawaliła się też wieża miejska w pobliżu uczęszczanej sadzawki Siloe i zabiła osiemnastu ludzi.
Słuchacze Jezusa rozumują według utartego schematu myślowego, charakterystycznego dla Starego Testamentu: Bóg ochrania sprawiedliwych, ale karze grzeszników. Jeżeli spotkało kogoś nieszczęście, to znaczy że zgrzeszył. Przychodzą więc zapytać swojego Mistrza, za jakie to zbrodnie spadła na nieszczęśników aż tak surowa kara? I tu zaskoczenie. Zamiast zaspokoić ciekawość pytających, Jezus zwraca się wprost do nich i mówi bez ogródek: ci, co zginęli, nie byli wcale większymi grzesznikami od was. Na was też spadnie kara, jeżeli się nie nawrócicie. Możemy sobie wyobrazić zdumienie i przerażenie tych ludzi, którzy do tej pory uważali się za uczciwych, pobożnych, a nawet gorliwych, a którzy nagle dowiadują się z ust najbardziej kompetent­nych, że są grzesznikami, potrzebującymi nawrócenia. Jezus jednak nie prostuje swojej wypowiedzi ani jej nie łagodzi. Co więcej, przypowieścią o nie przynoszącej owocu fidze, którą czeka wycięcie i spalenie, potwierdza jeszcze dobitniej to, co powiedział.
Toteż ewangelia dzisiejszej niedzieli oraz wiele innych, w tej samej tonacji utrzymanych wypowiedzi świętych ksiąg Nowego Testamentu, zaniepokoić powinny i to poważnie, wszystkich posiadaczy paszportu do nieba. Jak współczesnym Jezusowi Żydom, tak i nam rzekomej moralnej uczciwości. „Nie zabiłem, nie kradnę, nie cudzołożę. Chodzę do kościoła, czasem nawet do spowiedzi. Chyba Bóg jest ze mnie zadowolony”.
Otóż Bóg jest najczęściej zadowolony z tych, którzy nie są zadowoleni z siebie, z tych, którym sumienie ciągle mówi: dalej, więcej, lepiej! Wiara, przyjęty kiedyś chrzest, życie w społeczności Kościoła, jakieś tam praktyki religijne,  wszystko to jest dobre, owszem, konieczne, ale stanowi tylko fundament, na którym nasze chrześcijaństwo ma ciągle róść i ciągle przynosić owoc. Kto przestanie dbać o ten wewnętrzny wzrost, kto rozsiądzie się wygodnie na tym, co już ma, przestanie kontrolować swoje sumienie, wciąż na nowo nawracać się, coraz ufniej budować nie na sobie, ale na Bogu, ten jest krok od zguby. W drugim czytaniu dzisiejszej niedzieli przypomina św. Paweł apostoł swoim wiernym w Koryncie, jakie to cuda robił Bóg dla Izraela w czasie jego pobytu na pustyni. A jednak ta namacalna niejako bliskość Boga, która zdawała się być gwarantem wybraństwa, tylko garstce wyszła na dobre. Reszta zginęła marnie, odrzucona przez Jahwe, ponieważ nie chciała doróść do Bożych wymagań. Paweł kończy swoje wywody znamiennym ostrzeżeniem: „Kto tedy stoi, niech uważa, żeby nie upadł”. Dzięki wierze, dzięki łasce chrztu, dzięki życiu w założonym przez Chrystusa Kościele, Bóg jest bliżej nas, niż kiedyś,  tamtych na pustyni. Można by powiedzieć, że najświętsze tajemnice wiary, w których uczestniczymy, ustawiają nas już jedną nogą w niebie. Ale to nie jest jeszcze gwarancją. Pogodny wschód słońca nie zawsze zapowiada promienny wieczór i spokojną, rozgwieżdżoną noc. Jeżeli pokutować nie będziecie, wszyscy zginiecie, ostrzega Jezus. A Paweł apostoł, wyciągając jakby wniosek z tych słów, pisze do swoich wiernych w Macedonii, członków jednej z najbardziej wzorowych gmin pierwotnego Kościoła, te znamienne słowa: „zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem”.
A jednak przy całej świadomości, że nie jesteśmy jeszcze w ojczyźnie, ale dopiero w drodze do niej, i przy całej powadze ostrzeżeń, jakich nie skąpi nam Nowy Testament, chrześcijanin może i powinien żyć nadzieją. I do tej nadziei zaprasza wszystkich, choć wygląda to na paradoks, zakończenie właśnie dzisiejszej, tak pozornie surowej ewangelii.
Trzy lata chodził właściciel winnicy koło pewnego drzewa figowego, cierpliwie czekając na owoc. Ale drzewo nie rodziło. Wobec tego wydane zostaje polecenie, by je wyciąć. Po co ma daremnie ziemię wyjaławiać? Ogrodnik wstawia się jednak u właściciela za skazaną na zagładę figą. „Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw,  mówi, ja okopię je i obłożę nawozem; może wyda owoc”. I pan zgadza się. I pan poczeka. Ponieważ w głębi serca żal mu tego drzewa, z którym wiązał tyle nadziei.
Chrystus, choć ocenia nas krytycznie, choć wie, że jesteśmy grzesznikami, to jednak nas kocha. Nawet gdy nam grozi, czyni to z miłości. Mówi Pismo: „Bóg nie chce śmierci grzesznika. Chce, żeby się nawrócił i żył”. I na tej woli Boga, zbawienia każdego, nawet najbardziej grzesznego i niegodziwego, budować możemy naszą nadzieję.
Oto już połowa wielkiego postu. Ten, który w dzisiejszej ewangelii ostrzega nas przed lekceważeniem sobie sprawy własnego zbawienia, nie czeka aż się nawrócimy, staniemy gorliwi i święci. Idzie cierpieć i umrzeć za takich właśnie jeszcze nie pokutujących, jeszcze słabych, jeszcze upartych, niewdzięcznych i grzesznych. I w perspektywie tej właśnie drogi na Golgotę, którą przeszedł dla nas i zamiast nas, Chrystus ustawia wszystkie swoje groźby i ostrzeżenia. „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna własnego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie umarł, ale miał życie wieczne”.
Biedni, zadufani w sobie, dumni ze swego paszportu do nieba ludzie. Bezpłodne, od lat nie przynoszące owocu, figi. Czy pozostawimy taką miłość bez odpowiedzi?

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./