9 maj 2010 r. VI NIEDZIELA WIELKANOCNA

 

Jak Ja was umiłowałem.

 Moi Drodzy!

Przyjdę do was
W świecie, w którym codziennie kogoś żegnamy, w świecie naznaczonym żalem rozstania i ciągłego odchodzenia, Bóg przyrzeka swoim dzieciom, że ich nie opuści.
Apostołowie, gdy usłyszeli od Jezusa, że Jezus idzie na śmierć, są załamani. Na podstawie ludzkiego doświadczenia wiedzą, że tego rodzaju odejścia są bezpowrotne. Ten, kto przekroczy bramę śmierci, już nie wraca. Zostaje co najwyżej jego ślad we wspomnieniu, zostaje jakaś po nim pamiątka, jakieś, coraz słabsze, echo jego głosu, sam jednak głos pożegnanego nie rozbrzmi już nigdy w dawnej świeżości.
Człowiek, to istota w drodze. Przychodzi, jest chwilę z nami, potem opuszcza na zawsze tych, którzy go kochali.
Tylko Bóg nie ma zwyczaju opuszczać żadnej z tych rzeczy, doktórych raz przyłożył rękę. Jak w dniu stworzenia, tak i po milionach lat Jego ojcowska Opatrzność nadal zainteresowana jest światem, nadal jest bliska wszystkiemu, co wzięło byt z Jego woli. Nawet gdy człowiek nie chce mieć z Bogiem nic wspólnego, gdy od Niego ucieka, gdy ostentacyjnie odżegnuje się od wspólnoty ze swoim Stwórcą, Bóg nie pozbawia go swojej zbawczej obecności. Idzie za opornym cierpliwie i dyskretnie, gotów w każdej chwili pochwycić rękę swego nadąsanego dziecka, gdy tylko ta ręka ufnie się ku Niemu wyciągnie.
„Nie zostawię was sierotami. Przyjdę do was”, mówi Jezus do uczniów w czasie ostatniej wieczerzy, przypominając im, że wszystkie Jego rozstania z ludźmi są tylko pozorne. Szczególną jednak swoją bliskość, a z sobą i obecność Boga, przyrzekł Jezus swoim przyjaciołom. „Jeśli Mnie kto miłuje …, Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego i będziemy u niego przebywać”.  Obietnica przybycia Ojca i Syna dopełniona zostaje zapowiedzią trzeciego jeszcze Gościa: „Ja zaś prosił będę Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze, Ducha Prawdy”.
To powtórne przyjście Jezusa w towarzystwie Ojca i Ducha Świętego jest dla człowieka źródłem pokoju, światła i siły.  Kończy się i smutek samotności. Człowiek jakby na nowo odkrywa i siebie, i świat. Jak kiedyś uczniowie, po zmartwychwstaniu Chrystusa, bierze w siebie pokój, który nie jest ani miękkością, ani rezygnacją, ani kompromisem, ale poczuciem pewności, bezpieczeństwa i zmuszającej do działania energii.
Nie dokonuje się to oczywiście od razu. Bóg odsłania się człowiekowi stopniowo i powoli. Na jednych czeka na brzegu jeziora Genezaret, aż skończą łowić ryby, z innymi przemierza długą drogę do Emaus. Człowiek musi wewnętrznie doróść do spotkania, które mu wyznaczono. Musi spełnić pewne warunki. Musi przygotować własny dom, zanim Ojciec, Syn i Duch Święty zaproszą się do niego w gościnę. Wszystko, czym wypełnić należy ten czas czekania, by był on przygotowaniem na spotkanie, wylicza ewangelia.
Na pierwszym miejscu postawiono tu wierność nauce Chrystusa. „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę”. Nie ma nic ważniejszego dla ucznia jak to, by pozostał wierny słowom swojego mistrza, by te słowa brał poważnie, by stanął za nimi całym swoim szacunkiem i zaufaniem, by je wiernie i bez przeinaczeń przekazywał innym, a przede wszystkim, by sam stosował je w swoim życiu. Ewangelia nie może być dla nas jedynie szacownym zabytkiem minionej dawno epoki, wzruszającą pamiątką po kimś, kogo wysoko cenimy lub darzymy sympatią. Ona musi stać się regułą życia. Praktycznie wyraża się to zachowaniem podanych w Ewangelii norm postępowania. „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję”, mówi Jezus uczniom w czasie ostatniej wieczerzy. Dla ludzi, którzy wyżywają się w podniosłych uczuciach i uskrzydlonych słowach, ale zachowaniem swoim dalecy są od wskazań Dobrej Nowiny, pozostawił Jezus tę znaną przestrogę: „Nie każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie”, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca”. Każda prawdziwa miłość wiąże i ogranicza. Za każdą się czymś płaci. Bez zachowania obowiązujących tu reguł nie utrzyma się ani miłość małżeńska, ani rodzicielska, ani żadna w ogóle miłość. Nie utrzyma się także miłość ku Bogu. Żyje ona wiernością Jego słowu. Żyje posłuszeństwem. To są te nici, co wiążą nas z Nieobecnym. Nieobecnym, który odszedł na chwilę, ale za chwilę obiecał powrócić. Nie zrywajmy tych nici, bo się z Nim nie spotkamy albo, co jeszcze gorsze, usłyszymy przy spotkaniu te słowa, zapisane u Mateusza: ,,Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości”.
Drugie zalecenie, jakie Jezus daje uczniom na czas swojej krótkiej wśród nich nieobecności, jest poddanie się kierownictwu Ducha Świętego, którego On im ześle od Ojca. Słowo Boga jest życiem i jako życie nie da się zamknąć w szablony. Ponadto uczeń może zapomnieć wiele z usłyszanych słów albo je przekręcić i zafałszować. Jezus stawia więc na straży swojego słowa Ducha Świętego. Nie jest to Duch-sędzia, Duch-egzekutor lub policjant, ścigający każde przestępstwo przeciw słowu. Jest to Duch-Pocieszyciel, zesłany od Ojca, by swoją delikatną i czułą obecnością wypełnił niejako tę lukę, jaka powstała po widzialnym odejściu Jezusa. Nie próbuje On koncentrować naszej uwagi na swojej Osobie. Jest raczej świadkiem Jezusa, przypomina nam Jego naukę, prowadzi do głębszego rozumienia Jego słów, Jego swoim działaniem wielbi. Dla ucznia Chrystusa jest rzeczą niesłychanie ważną, by otwarł się na działanie Ducha Świętego, zaprosił Go w swoje życie, poddał Jego kierownictwu i pozwolił Mu prowadzić siebie do Ojca i Syna. „Ducha nie gaście”, upominał Paweł Tesaloniczan, a do Efezjan pisał: „Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia”.
Jest jeszcze trzecie zadanie, które zaleca nam ewangelia, na krótkie „dziś” widzialnej nieobecności Jezusa. Jest nim strzeżenie w nas i wśród nas Chrystusowego pokoju. „Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam. Nie tak jak daje świat. Ja wam daję”, powiedział Jezus do uczniów, odchodząc na mękę. Właśnie wtedy, gdy zbliżało się najgorsze. On obdarzał ich pokojem. Bo też jest to zupełnie inny pokój, niż ten, o którym myśli świat, posługując się tym słowem. Dla świata pokój to czas bez wojen i rewolucji, to bezpieczeństwo państwa i obywateli, to nie zakłócany przez wrogów rozwój gospodarczy i społeczny, to możliwość planowania przyszłości i korzystania z osiągniętych pracą korzyści materialnych. Do uzyskania i utrzymania tego rodzaju pokoju stosują panujący i politycy środki zewnętrzne, nie wymagające zaangażowania serca, a więc np. ubezpieczenie militarne, międzypaństwowe sojusze i pakty o nieagresji, działalność dyplomatyczna, budowanie pomostów gospodarczych, wyciszanie sporów narodowościowych itd. Pokój Jezusa, to pokój wnętrza. To pokój serca, które odkryło sens życia, które swoją nadzieję zakotwiczyło w Bogu i które w drugim człowieku rozpoznało brata. Dopiero taki pokój pozwala świadomie żyć, zachować godność i pogodę nawet wśród przeciwności, dopiero taki pokój każe szanować wolność i odrębność każdego człowieka i każdego narodu, wytrąca skutecznie z ręki broń, skierowaną przeciw drugiemu, i w zalążku tłumi apetyt na cudze. Im więcej na świecie ludzi żyjących takim właśnie pokojem, tym większa szansa na porozumienie i polityczne, a nie zbrojne, rozstrzyganie konfliktów, zarówno wewnątrzpaństwowych, jak i międzynarodowych. Trzeba, żeby uczeń Chrystusa był tych prawd świadomy, nimi żył i na ukazanej przez nie drodze służył sprawie ogólnoludzkiego zbratania i pokoju.
Wierność nauce Chrystusa, poddanie się kierownictwu Ducha Świętego i budowanie w sobie Chrystusowego pokoju zalecono nam Jako warunek dorośnięcia do mającego kiedyś nastąpić spotkania z Ojcem, Synem i Duchem Świętym. W rzeczywistości postawy te są już dziś, już teraz, takim spotkaniem, przynajmniej w jego pierwszej, nie pełnej jeszcze, ale już uszczęśliwiającej i bogacącej nas fazie. Przecież Jezus nazwał błogosławionymi, a więc bliskimi i miłymi Bogu tych, którzy słuchają słowa Ewangelii i zachowują je. Przecież zapewnił uczniów, że już teraz cieszą się Duchem-Pocieszycielem, ponieważ u nich przebywa i w nich samych jest. Przecież już dziś, w przededniu swojej męki, a więc i dla nich najczarniejszej nocy, zostawił im swój pokój i uzbrojonym tym pokojem, zalecił nie bać się niczego.
Jeżeli mówi do swoich: „Odchodzę i przyjdę znów do was”, oznacza to nie tyle rozstanie i nowe spotkanie po upływie jakiegoś lam czasu, ale zmieniające się płaszczyzny coraz bardziej zażyłych spotkań. Odchodzi, by powrócić do nas pełniej i w sposób więcej nas bogacący i uszczęśliwiający. Buduje te stopnie zbliżenia Jego miłość, ale buduje je także nasza współpraca. Każdy krok na drodze wierności słowom Chrystusa, każda ochocza odpowiedź na natchnienie Ducha, każdy wysiłek dla utrzymania pokoju w sobie i przekazanie go drugiemu człowiekowi prowadzą do pogłębienia naszej łączności z Bogiem, do coraz pełniejszego spotkania Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Nie zatrzymujmy więc Odchodzącego. Odchodzi, żeby powrócić. Gotujmy serce, by było to spotkanie co dzień na wyższym szczeblu. W coraz pełniej przeżywanej miłości.

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./