27 czerwca 2010 r. XIII NIEDZIELA ZWYKŁA

 

 

 Moi Drodzy! 

Pan Jezus, po raz ostatni, przemierza drogę z Galilei do Jerozolimy. Najkrótsza droga prowadzi przez Samarię, centralną i górzystą część Palestyny, zamieszkałą przez potomków asyryjskich kolonistów, sprowadzonych tu na początku ósmego wieku przed Chrystusem, przez króla Sargona II, w miejsce wysiedlonej do Babilonu ludności izraelskiej.
W czasie długiej drogi do Jerozolimy, Jezus, wiedząc, że dopełnia się już czas Jego odejścia z tego świata, tym szczodrzej szafuje słowem pouczenia i napomnień, odsłaniając zarówno uczniom, jak i przygodnym słuchaczom, tajemnice królestwa niebieskiego oraz warunki, które dopełnić powinni ci, co chcą się stać jego uczestnikami.
Św. Łukasz zebrał w jedno te,  słowa Jezusa z podróży:  nakazy, wskazania i zachęty, czyniąc z nich jakby obszerny kodeks moralny, obowiązujący chrześcijanina na jego drodze do Boga. Tok Jezusowych nauk przerywają od czasu do czasu jakieś wydarzenia, które Mistrz natychmiast wykorzystuje, by tym mocniej podkreślić własny sposób widzenia i wartościowania rzeczy.
W pewnej samarytańskiej miejscowości odmówiono wędrującym do Jerozolimy pielgrzymom noclegu. Być może, że dały o sobie znać zadawnione uprzedzenia i spory, być może także, że i wielka liczba osób towarzyszących Jezusowi.
Łukasz widzi przyczynę niegościnności na tle sporów narodowościowo-religijnych. „Nie przyjęto Go jednak, pisze, ponieważ zmierzał do Jerozolimy”.
Afrontu, uczynionego Mistrzowi, nie wytrzymują uczniowie: Jakub i Jan. Wołają oni: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”. Niedawno cała dwunastka była na pracach apostolskich. Uczniowie przekonali się, że w imię Jezusa mogą działać cuda. Nawet demony były im posłuszne. Jakub i Jan nie wątpią więc ani przez chwilę, że za klątwą rzuconą przez nich na miasto spadnie i na nie kara Boża.
Czy jednak takie życzenie godne jest uczniów i przyjaciół Tego, o którym Izajasz pisał, że „trzciny nadłamanej nie dołamie ani knota tlejącego nie dogasi”? Tego, co sam o sobie powiedział, że jest,, cichy i pokorny sercem” i że nie przyszedł świata potępić, ale świat zbawić.
Na usprawiedliwienie dwóch krewkich apostołów warto przypomnieć, że tak, jak  oni, rozumował cały Stary Testament. Odrzucić żądanie Boga, zlekceważyć Jego słowo lub Jego wysłańca, to zasłużyć na natychmiastową karę. Wymierzy tę karę sam Bóg albo posłuży się w tym celu swoim człowiekiem. Według tego klucza myślenia zalały grzeszny świat wody potopu, spłonęła bezwstydna Sodoma i Gomora, utonął w falach Morza Czerwonego uparty faraon ze swoim wojskiem,  żeby przytoczyć tylko najbardziej znane historie. W obronie swojej powagi, jako proroka Bożego, Eliasz zniszczył ogniem z nieba, i to dwukrotnie, wysłanych, żeby go pojmać, żołnierzy króla Ochozjasza. Jakub i Jan znają dobrze wszystkie te zdarzenia. Przenika ich ten sam duch, który wieje z kart Pisma. Cóż dziwnego, że stają dziś w obronie kogoś nieporównywalnie przecież większego niż Eliasz, kogoś, któremu niedawno pod Cezareą Filipową powiedzieli ustami Piotra: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”.
Pokusa bronienia honoru Boga przez natychmiastowe ukaranie nieposłusznych i odrzucających Jego zbawcze zaproszenie jest stara jak świat i głęboko zakorzeniona w sercach wierzących. Spotkamy ją we wszystkich starożytnych kulturach i religiach. W niektórych wyznaniach, np. w islamie, przetrwała ona w swojej radykalnej formie do naszych czasów. Jest to pokusa bardzo subtelna i z tego powodu tym niebezpieczniejsza. Człowiek staje tu przecież w obronie najwyższego Dobra. Ratować chce wiarę, religię, moralność, a więc wartości podstawowe, tak dla życia osobistego, jak i społecznego. Pochlebia sobie przy tym, że działa w zastępstwie Boga, wyręczając niejako Jego sprawiedliwość. Dlatego wszystkie środki wydają się mu godziwe. Łatwo w takich wypadkach przeoczyć pytanie: czy Bóg rzeczywiście wybrał właśnie mnie, bym w Jego imieniu stał się sędzią i katem, oraz czy dla osiągnięcia dobrego celu wolno się posłużyć metodami budzącymi moralne zastrzeżenia?
Jakub i Jan nie mają oczywiście tych skrupułów i dlatego rwą się do ukarania ogniem z nieba miasta, które odtrąciło Mesjasza. Ale Jezus myśli inaczej. Pisze Łukasz: „Lecz On odwróciwszy się, zabronił im”. „Nie wiecie, czyjego ducha jesteście! Syn człowieczy nie przyszedł odbierać życia, ale je ratować”. W podobnym zdaniu, choć wypowiedzianym przy innej okazji, charakteryzuje Jezus swoją misję: „Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony”.
Zrozumiejmy to dobrze. Chrystusowi nie jest obojętna postawa, jaką ludzie zajmują wobec Boga. Wiemy, że kiedyś sam chwycił za bicz w obronie świętości domu Ojca. Nie chce również powiedzieć swoim dzisiejszym zachowaniem, że Boga lekceważyć można bezkarnie. W ewangeliach rozsianych jest mnóstwo tekstów podkreślających obowiązek skorzystania z zaofiarowanej człowiekowi łaski i grożących karą Bożą tym, którzy nie idą za poznaną prawdą.
Ale czas sądu jeszcze nie nadszedł. Dokona go kiedyś, po ukończeniu okresu próby, Chrystus, ustanowiony przez Boga Sędzią, który najlepiej zna serca i najsprawiedliwiej ocenić potrafi motywację naszych czynów. Obecny czas jest czasem łaski, czasem zbawienia i miłosierdzia. Chwastom wolno tu róść razem z pszenicą aż do czasu żniwa, a wrogowie liczyć mogą na nasze przebaczenie aż 77 razy na dzień. Sam Bóg zatrzymuje się w tym czasie, wyczekując przed drzwiami ludzkiego serca. Puka, czeka, by Mu otworzono, ale nie wchodzi siłą. Tym bardziej człowiekowi nie wolno się stroić w togę sędziowską i rzekomo w zastępstwie Boga karać tych, którzy Pana świata zlekceważyli lub Mu nie uwierzyli. Nikt człowieka do tego nie upoważnił. Jezus polecił nam błądzących upominać, nie karać, opuścić miasto, które nie chce przyjąć ewangelii, ale nie niszczyć, iść na cały świat, nauczając i chrzcząc wszystkie narody, a nie zmuszać przemocą do przyjęcia wiary, zamykać opornych lub grzeszących do więzień, torturować ich, palić.
Możemy być wdzięczni Soborowi Watykańskiemu II, że swoją głośną Deklaracją o wolności religijnej radykalnie zamknął na przyszłość drogę tego rodzaju „gorliwości”.
W ewangelii słyszymy radykalne żądania, stawiane przez Jezusa tym, którzy chcą być towarzyszami Jego misji: bezdomność, oderwanie od rodziny i doczesnych interesów, gotowość bezkompromisowego oddania się głoszeniu Słowa.  Jezus staje się niesłychanie wymagający, gdy chodzi o żądania stawiane własnym uczniom. Mają oni nie tylko radykalnie tępić we własnym sercu zło, ale zdobyć się na postawy trudne, a nawet heroiczne dla udokumentowania własnej wiary i przynależności do Chrystusa. I ma rację. Tylko taka droga gwarantuje ewangelii powodzenie. Być nietolerancyjnym względem własnych wad i grzechów, na słabość drugich zarzucać zawsze płaszcz wyrozumiałości i miłosierdzia.
Zgaśmy skwapliwie wszystkie pochodnie nienawiści i zemsty. Wyrzućmy radykalnie z serca pokusę odwetu i samosądu. Bo Bóg tego nie pochwali.
Zamiast pochwały, usłyszymy od Niego, jak kiedyś Jakub i Jan, tamto, jakże zawstydzające dla ucznia napomnienie: „Nie wiecie, czyjego ducha jesteście”. A przecież powinniśmy wiedzieć. Po tylu latach należenia do Jezusa, już powinniśmy.

Szczęść Boże.

Chcesz Masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./