1 listopada 2010 r. Uroczystość Wszystkich Świętych

  

 Moi Drodzy! 

Przeżywamy uroczystość Wszystkich Świętych.
Minęły czasy, gdy w każdym katolickim domu leżały na komodzie pięknie oprawione żywoty świętych, które czytano wieczorami z mokrymi oczami. Dzisiaj w domach katolickich w miejscu komody stoi telewizor, który rządzi całym rodzinnym wieczorem. (Przypominam, że mamy wiele kaset i dysków mówiących o świętych; nabywajmy lub wypożyczajmy)
Święci zeszli na dalszy plan. Coraz mniej ludzi ich  zna,  coraz mniej prosi ich  o wstawiennictwo.
Dobrze, że pozostał nam jeden dzień w roku, w którym zbiorowo i nie bojąc się, że nazwą nas świętoszkami, pozdrawiamy wszystkich naszych świętych z nieba, zarówno  tych kanonizowanych jak i nieporównanie większą rzeszę innych, bezimiennych „z każdego narodu, wszystkich pokoleń, ludów i języków”, których  podobnie jak tamtych pierwszych, Bóg uznał za swoich przyjaciół i zaprosił na niekończące się gody Baranka.
Święci są nam potrzebni. Tym bardziej potrzebni, im mniej my sami jesteśmy świętymi i w im bardziej nie świętym świecie przychodzi nam żyć.
Świętych potrzebuje Kościół, dla którego są oni ciągłym dowodem jego żywotności i aktualności oraz jakby rehabilitacją wobec stawianych pod jego adresem zarzutów.
Świętych potrzebuje świat nie tylko jako gromochronu, osłaniającego przed Bożą sprawiedliwością, ale i jako znaku, że Bóg wciąż jeszcze kocha ten nasz stary świat, jeszcze na nim działa, jeszcze wyprowadza zeń dobro.
Każdy z nas musi sobie powiedzieć: Potrzebuję świętych przede wszystkim ja, uczeń Chrystusa, a potrzebuję ich po to, bym dzięki nim odnalazł samego siebie i samego siebie odmienił.
Jestem uczniem Chrystusa w świecie oświeconym ewangelią, ale już tą ewangelią nie żyjącym.
Wyzwala się człowieka w tym świecie od niszczącej rzekomo osobowość bojaźni Pana, którą kiedyś nazywano „początkiem mądrości”, wyzwala się z wiary w cały szereg prawd, które wczoraj jeszcze kształtowały moje życie, a które powoli odeszły jako ,,przesądy” i zabobony”, wyzwala się z mnóstwa nakazów i zakazów moralnych.
Człowiek jest nareszcie wolny.
Gdy jednak człowiek zaczyna korzystać z tej niby wolności, nasuwają się wątpliwości, czy nie kieruje się złudzeniami. Może ja nie zrobiłem żad nego kroku w wolność, ale tylko zmieniłem pana?
Zamiast jarzma Jezusa, o którym On sam powiedział, że jest słodkie, wziąłem na szyję obrożę, za pomocą której sterują mną bezlitośnie inni.
Środki masowego przekazu dyktują mi na co dzień, co mam myśleć i jak osądzać wypadki zachodzące w świecie, którą partię polityczną mam popierać, a wobec której się jeżyć, co nazywać dobrem, a co naukowym, ile kupować i gdzie kupować, komu zazdrościć, a kim pogardzać. I biada mi, gdybym się w tych sprawach wyrwał ze swoim zdaniem.
Krawcy paryscy, a nawet pospolici producenci odzieży rozkazują mi, jak się mam ubierać i rozbierać, jak skrojone dżinsy nosić i z ilu łatami.
Fryzjerzy stają na głowie, abym za moje, ciężko zapracowane pieniądze, wychodząc od nich, brany był na ulicy za błazna, a ja z zachwytem patrzę w lustro i cieszę się, bo taka dzisiaj moda.
Zachwycam się masowym  showbiznesem, dżezem, swingiem, hazardem, podróżomanią, alkoholem, może już i narkotykami.
Tracę na to czas, zdrowie, pieniądze, samokrytycyzm. Tracę przede wszystkim tę wolność, o którą z takim poświęceniem walczyliśmy.
Jestem chrześcijaninem? Ale gdzie u mnie Chrystus na co dzień? I który z moich kroków w życiu dyktowany jest jeszcze wiarą?
Na szczęście mamy zwierciadło, w którym można się przejrzeć i odkryć swoje prawdziwe oblicze. Tym zwierciadłem, to święci.
Ludzie świadomie wybierający służbę i do śmierci wierni podjętej decyzji: ubodzy, czyści, miłujący pokój i budujący go wokół siebie, sprawiedliwi, przebaczający i pełni ofiarnej miłości względem człowieka są prawdziwie wolnymi..
A w tym nie skarżący się nawet w cierpieniu, ale „błogosławieni”, czyli szczęśliwi. Szczęśliwi nie dopiero kiedyś, gdy posiądą przyobiecane królestwo nieba, ale już dziś, już teraz, już tu, na tej naszej  Ziemi
Spójrzmy od czasu do czasu na nich i porównajmy swoje życie z ich życiem. Zobaczymy, kim naprawdę jesteśmy. Ile nam jeszcze zostało z wierności wobec Boga, z posłuszeństwa własnemu sumieniu, z godności życia, które miało być życiem  pięknym, a nie naśladowaniem cudzych zachowań.
Może to odkrycie zawstydzi? Może przerazi?
Święci są po to, by nie przerażało, ale obudziło.
A obudziło zaproszeniem. Ich przykład porywa. Chęć do naśladowania leży w naturze człowieka.
Kiedy niewiara i laicyzm usunęły z piedestałów świętych chrześcijaństwa, na ich miejsce wyrastają natychmiast świeckie postacie:  politycy, aktorzy, gwiazdy piosenki, mistrzowie od bicia rekordów i wielu innych.
Człowiek, to istota miękka w kolanach. Zawsze będzie przed kimś klękać. Zachwyt i naśladowanie  są mu bardzo potrzebne.
Sedno jednak w tym, by ten, przed którym klęka my, zasługiwał na to byśmy później nie musieli rumienić się,  komu to hołdowaliśmy.
Święci nie chcą, byśmy przed nimi zginali kolana. Klękajmy przed Bogiem, mówią – tak jak my i przed nikim więcej.
Odważna decyzja w tej dziedzinie to pierwszy krok ku wyzwoleniu i nadaniu tego sensu życiu, które swojemu życiu nadawali święci.
Czy krok w naśladowanie świętych, których dziś ukazuje nam Kościół, to nie za wysokie progi dla mnie? Ja i święci?
Otóż po pierwsze, kto  mówi, że od razu muszę być  św. Pawłem, Dominikiem, Wojciechem, Elżbietą czy choćby tylko małą świętą Tereską?
Uroczystość, którą obchodzimy, stawia przed nami także innych świętych, tych bez aureoli i drukowanych życiorysów.
Ludzie jak my, z brakami, wadami, których  do śmierci nie zdołali przezwyciężyć. A przy tym Boży. Bogiem zauroczeni i ku Bogu uparcie kroczący. Do ich szeregu próbuj równać.
Po drugie świętość to rękodzieło, które się samemu wykonuje. Żaden ze zbawionych nie budował swojej doskonałości według obliczeń komputera, planując na zimno szczegóły działania. Zawierzali oni po prostu Bogu i próbowali być wierni.
Świętość życia to akt miłości, którym znaczy się każdy dzień. Ale przez te dni  prowadzi każego Bóg.
Specyficzne rysy, odrębne u każdego ze świętych, kształtuje nie podręcznik ascetyki, ale Duch Św.
W psalmie 18 napisano o tym tak:
„Bóg przepasuje mnie mocą i nienaganną czyni moją drogę.
 On daje moim nogom rączość nóg jeleni i stawia mnie  na wyżynach.
 On ćwiczy moje ręce do bitwy, a ramiona do napinania spiżowego łuku;
 daje mi swą tarczę do ocalenia i wspiera mnie Jego prawica.
 Jego troskliwość czyni mnie wielkim”.
Zrób w swoim życiu miejsce dla tamtych Mocy, przychodzących z góry. Pozwól się modelować ewangelii, słowu Bożemu i sakramentom, a i w tobie także Chrystus ukaże swoje cuda.
I wreszcie, wybrany i zaproszony przez Boga, a takim jest każdy ochrzczony, weź jeszcze pod uwagę na swojej drodze do nieba „świętych obcowanie”.
Obok Boga, ono obiecuje ci dodatkowych, możnych a chętnych wspomożycieli. Święci nie są zazdrośni. Ich najgorętszym pragnieniem jest, by tak, jak kiedyś w nich, tak również w nas zatryumfowała wola Boża. Toteż towarzyszą nam oni stale swoją modlitwą i z całego serca życzą udanego życia.
I podobnie jak Chrystus, który według słów apostoła, zawsze żyje po to, aby się wstawiać za nami u Ojca,
tak i oni, na wieki zjednoczeni z Chrystusem, łączą swoje wstawiennictwo za nas, z Jego wstawiennictwem.
W uroczystość Wszystkich Świętych może byłoby dobrze porozmawiać sercem ze swoimi przyjaciółmi z nieba, a już szczególnie ze swoim świętym Patronem (Patronką), i poprosić ich, by się mną zajęli, tym pilniej, im bardziej zawłaszczył mnie już dla siebie świat, na którego pokusy oni umieli odpowiedzieć: nie!
Chciejmy na pokusy świata powiedzieć NIE !  Wtedy i my będziemy świętymi.   

Szczęść Boże.

Chcesz – masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./