06 marca 2011 r. IX NIEDZIELA ZWYKŁA

  

 Moi Drodzy!              

Nie osiągnie Królestwa Bożego ten, kto mówi dużo i pięknie do ludzi i do Boga: „Panie, Panie”, a nie pełni dobrych uczynków, ponieważ słowa te nie są oparte na prawdzie, bo nie są wypełniane przez tego, który je wygłasza, którego życie nie jest zgodne z wolą Bożą. Słowa piękne bez poparcia w czynach, można porównać do piasku, na którym ktoś buduje dom. Próżny trud, bo gdy nadejdzie burza dom się zawala. Roztropny człowiek dom buduje na skale.
Obraz człowieka gadatliwego i tego budującego dom na piasku, zarysowany w tekście  św. Mateusza, wzajemnie się dopełniają, a i adresat udzielonych  przez Jezusa wskazań, jest tylko jeden. Jestem nim ja! Uczeń Chrystusa! Temu to swojemu uczniowi, który oświecony został całą prawdą bijącą ze słów i z przykładu życia Jezusa, a włączony organicznie w Jego Kościół, znajduje w nim odpowiednie środowisko i konieczne pomoce do rozwinięcia swojej wiary.  Chrystus mówi: „Samo przyjęcie Moich słów, to jeszcze za mało. Nie wystarcza również, gdy słowa te głosi się innym, nawet z zaangażowaniem i talentem. Poznana prawda ma być skałą, fundamentem własnego życia, na co dzień urzeczywistniana w czynach. Poprawność i owocność chrześcijańskiego życia gwarantuje: słuchanie Słowa, świadczenie o Słowie usłyszanym, usłyszane i przekazywane innym, wcielane we własne życie.
Życie ucznia Jezusa zaczyna się od słuchania. Cóż bowiem wiemy sami z siebie? Na szczęście powiedziano nam, dokąd iść należy z najtrudniejszymi nawet pytaniami życia: „… jeden jest wasz Nauczyciel … jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus”. Tylko dzięki Niemu znamy nasze wczoraj i nasze jutro, wiemy, co pomaga nam róść i owocować, a co nas karli, deprawuje i niszczy. Tylko On uczy nas w Bogu odkrywać Ojca, w ludziach,  nie konkurentów i wrogów, ale braci, którym należy służyć i kochać ich „jak siebie samego”. „Jego słuchajcie”,  powiedziano uczniom na górze przemienienia. Szczególnie dziś, gdy z prawa i lewa zasypuje nas lawina pseudoprawd, należy często sięgać do Ewangelii i w jej nauce szukać nie tylko drogowskazu: dokąd iść i jak iść, ale i motywacji   której świat nie zna i nie da, bo jej sam nie ma.
Ten, kto wie, dzieli się  zdobytą wiedzą z innymi. Na bazie poznania prawdy wyrasta zupełnie naturalnie i jakby spontanicznie apostolstwo. Uczniowi Chrystusa nie wolno chować wyłącznie dla siebie tego,  w co jest bogaty. Otrzymał to bowiem także dla drugich.
Żyjemy w świecie, który  uwielbia blichtr, zewnętrzność. Słowo utożsamia się tu z opowiadającym. Wielkie słowa,  wielki człowiek. Nobel z literatury to nagroda za słowa. Głoszenie wielkich i modnych idei idzie,  jakby samo przez się,  na konto głosiciela. Jeszcze większym popytem cieszą się czyny. Będą to czyny dobre, pożyteczne dla społeczności, wówczas i spełniający je będzie chodził w glorii. W ten sposób przez długi czas, być może nawet całe życie, udaje się nam uchodzić w oczach innych, a przede wszystkim w naszych własnych oczach, za wielkich. Czy także wielkich przed Bogiem?
Otóż Bóg przykłada zupełnie inną miarę do słów i czynów ludzkich. W Jego oczach wartość człowieka polega nie na tym, jak wspaniałą naukę on sobie przyswoił, jak dogłębnie zapoznał się z Ewangelią, jak bezbłędne jest jego Credo, nie na tym także, jak wymownie te prawdy innym głosi. W ostatecznym obrachunku nie słowa będą się liczyć, choćby to były słowa o Bogu, deklaracje religijne i odmawiane głośno modlitwy. Nie liczą się także w Jego oczach zewnętrzne czyny, rozpatrywane od ich strony czysto zjawiskowej: wielkości, częstości, użyteczności.  
Dom zbudowany z cegieł,  choć może okazały,  nie daje żadnej gwarancji, że przetrwa próby,  jeżeli nie ma solidnych fundamentów. A próby te przychodzą: wicher, wezbrany potok, trzęsienie ziemi, i domy rozsypują się.
Człowieka może dotknąć: choroba, wypadek,  śmierć ukochanej osoby, utrata majątku, oszczerstwo rzucone przez ludzi, i nagle bohaterzy okazują się  malutkimi,  udający świętych tracą wiarę, złotouści kaznodzieje zaczynają bluźnić, a wielcy jałmużnicy odgradzają się od wspieranych pogardą i nienawiścią.
O wartości naszych słów i czynów oznajmi ostatnia z burz: burza sądu ostatecznego. „Wielu powie Mi w owym dniu, mówi Jezus:  «Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia?». Wtedy oświadczę im: «Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości”.
Religijna wartość,  a więc wartość na życie wieczne,  całej naszej wiedzy o Bogu i ciążących na nas zobowiązaniach moralnych, całego naszego apostolstwa słowa i wszystkich naszych czynów zewnętrznych uzależniona jest, zdaniem Jezusa, od harmonijnego współbrzmienia wewnętrznych aktów rozumu i woli z tym, co czynimy na zewnątrz. Innymi słowy: czyn powinien być wyrazem wewnętrznego przekonania, owocem tego, czym żyje serce.,,… kto tych słów moich słucha i wypełnia je”,   czytamy w ewangelii. Rozrywają tę harmonijną więź najpierw ci, którzy zatrzymują się na samym słuchaniu, którzy nie robią kroku w czyn, czyli w życie zgodne z tym, co się przyjęło za prawdę.
W czynach chrześcijanina dochodzić musi do głosu fakt, że jest on uczniem Chrystusa, że temu Chrystusowi wierzy, że poważnie bierze każde Jego słowo. Jeszcze lepiej, gdy ponad motyw religijnej czci i posłuszeństwa względem swego Nauczyciela i Prawodawcy wyrośnie w sercu tego ucznia miłość, zamieniająca słowo ,,słuchać” na „naśladować”. Tylko ten, kto w życiu, zamiast afiszować się Chrystusem, tym Chrystusem żyje i w oparciu o Niego działa, może być spokojny i bezpieczny. Zbudował na skale, nie na piasku. Jego dom ostoi się nawet w tamtą ostatnią, najgroźniejszą z burz.
Zostajemy po tych rozważaniach z odrobiną smutku w sercu. Któż z nas bowiem potwierdza konsekwentnie i na co dzień swoją wiarę czynami wiary? Któż z nas dba o to, by wszystko, co czyni, było przeniknięte od środka radosnym posłuszeństwem wobec Chrystusa, a tym samym i posłuszeństwem względem naszego Ojca w niebie?
Ale odwagi! Słaby, który sam nie uciągnie, zdać się musi na mocniejszego. Jakie szczęście, że ten Mocny wciąż obok nas jest, a jest nie po to, by karać upadających, ale by ich dźwigać.  Pięknie to ktoś powiedział:
„Nie zapominaj nigdy, że Jezus ma dwie ręce, jedną ukazuje drogę, drugą pomaga!”

Szczęść Boże.

Chcesz – masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./