VI NIEDZIELA WIELKANOCNA

Moi Drodzy!


Jezus odchodząc z tego świata przypomniał ludziom obowiązek miłowania   drugiego człowieka. W wieczerniku, na kilka godzin przed Męką, dwukrotnie pada polecenie:  „To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali”.
W modlitwie, zwanej przez biblistów modlitwą arcykapłańską, Jezus zwraca się czterokrotnie do Ojca z prośbą, by ci, których pozostawia, złączeni byli jednością i wzajemnie się kochali.
Jezus w ten swój ostatni wieczór na ziemi, myślą i sercem nieustannie jest przy Ojcu. Wie bowiem, że Ojciec najbardziej będzie uwielbiony przez to, jeżeli w definicję człowieka, uda się wpleść na trwałe słowo : miłość.
Oto dlaczego  ten krotki czas, który Mu jeszcze pozostał, poświęca Jezus na wprowadzenie uczniów w Wielką Kartę Miłości.
Szukanie sensu słowa: miłość,  tak jak słowo to rozumie Biblia,  prowadzi nieuchronnie do źródła wszelkiej miłości, jakim zawsze jest Bóg.
W tajemniczej Społeczności Ojca, Syna i Ducha Świętego, złączonej jedną wolą wzajemnego dawania się sobie i bycia dla siebie, jawi się człowiekowi model miłości i otwiera rzeczywistość, w którą Bóg każdego z nas zaprasza. W zasięg tej miłości albo, jak mówi Jan w „Boga, który jest Miłością”, wprowadzeni już zostali uczniowie Jezusa. „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem”.
Żaden z ludzi nie może sobie pochlebiać, że to on pierwszy robi krok w miłość. Jak wszędzie, tak i tu inicjatywa należy do Boga. „Miłość jest z Boga”, napisze Jan i wyjaśni: to „nie my umiłowaliśmy Boga, ale On sam pierwszy nas umiłował”. To samo powie Jezus swoim uczniom: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem”.
Bez naszej wiedzy, bez naszych starań, bez naszych zasług wprowadzeni zostajemy w światło i ciepło ognia miłości, którym jest Bóg. W pierwszej chwili nie bardzo wiemy, jak zachować się w tym nowym, ogarniającym nas ze wszystkich stron świecie, który posiadł nas i zawłaszczył, od tej chwili, gdy miłość Boża objawiła się nam w Jezusie Chrystusie. Na szczęście nie żąda się od nas wiele. Mamy po prostu w zasięgu tego ognia pozostać, nie uciekać z niego w chłód i ciemność. Mamy trwać. „Wytrwajcie w miłości mojej”, mówi Jezus uczniom. I zaraz wyjaśnia, na czym ma polegać to trwanie. Ponieważ miłość jest w swej najgłębszej istocie zgodnością woli umiłowanego z wolą miłującego, dlatego odpadają, jako nieważne, wszystkie zjawiska uboczne, takie jak uczucia, słowa, gesty, oświadczenia, a pozostaje to najważniejsze:
„Jeżeli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mojego i trwam w Jego miłości”.
Ta myśl, że miłość żyje posłuszeństwem woli Bożej i zachowaniem Bożych przykazań, zostanie parokrotnie podkreślona przez Jezusa w czasie ostatniej wieczerzy .
Możemy zapytać: które to, z wielu przecież przykazań, powinien człowiek zachować? Odpowiada sam Jezus: „To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali”.
Czy przypadkiem nie przesłyszeliśmy się? Miłość ku drugiemu człowiekowi byłaby syntezą wszystkich innych przykazań i tym najważniejszym, czego Bóg od nas żąda?  O to samo zapytano kiedyś Jezusa: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest najważniejsze?”. On odpowiedział: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą. Drugie jest to: będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Nie ma innego przykazania większego od tych”.
Doskonale! powie ktoś. Kochajmy się, a spadnie z nas jarzmo wszystkich dziesięciu przykazań! Jestem przekonany, że nie spadnie. Wręcz przeciwnie. Sw. Paweł, w Liście do Rzymian, tak to wyjaśnił swoim wiernym: „Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj i wszystkie inne streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Kto prawdziwie kocha człowieka, nie przekroczy żadnego z przykazań, bo wie, że każde przekroczenie godzi w dobro bliźniego i jest przekreśleniem należnej drugiemu miłości.
Wiemy już więc, że trwać w miłości Bożej, to zachować przykazania, a raczej jedno tylko przykazanie: Kochaj bliźniego jak siebie samego.
To starotestamentalne, ale występujące także w ewangeliach: „jak siebie samego”   stwarza pewną trudność, ponieważ Jezus, odchodząc z tego świata, ,,obostrzył” w pewnym sensie tamtą normę, polecając nam kochać się „tak jak Ja was umiłowałem”,Czyli aż do całkowitej ofiary z siebie. Czyli aż do przelania krwi za drugiego. Polecenie kochania na miarę Jezusa nie jest czysto woluntarystycznym zarządzeniem Pana, któremu wolno zmienić Stare Prawo. Jest raczej wyciągnięciem konsekwencji z sytuacji, która z chwilą przyjścia na świat Chrystusa, uległa radykalnej zmianie. Po prostu, obdarowani szczodrzej i zanurzeni w większą miłość, musimy i my rozszerzyć nasze serce. Bóg dał nam siebie w Jezusie Chrystusie bez miary, dlatego odtąd normą i naszego dawania musi być dawanie bez miary.
Można by jeszcze zapytać, czy ustawiając w ten sposób nasze obowiązki wobec bliźniego, ewangelia nie za wysoko wynosi człowieka? Każe  nam przecież wierzyć, że służenie jemu jest służeniem Bogu, kochanie go,  kochaniem Boga. ,,Jeżeli miłujemy się wzajemnie,  pisze Jan,  Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała”. I dalej: „Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą!”.  Wyniesienie człowieka ponad całe stworzenie i uczynienie go „mało co mniejszym od aniołów” jest faktem. A odkąd Syn Boży przyjął ciało ludzkie, słowo: człowiek można zawsze pisać przez duże C. Ale wszystko to w ostatecznym rachunku wraca do Boga. Człowiek, to przecież Jego dzieło. Kochać go, to kochać Twórcę w jego najwspanialszym tworze. Służyć człowiekowi,  to pomagać mu osiągnąć poziom, jaki dla niego zaplanował Bóg, czyli przyczyniać się do urzeczywistnienia woli Bożej w świecie, być Jego narzędziem i współpracownikiem. Kto uważny, może ze swojej służby dla bliźniego zrobić również dziękczynienie za tajemnicę wcielenia. Pomijam fakt, że dając innym, bogacimy wewnętrznie samych siebie: wychodzimy z egoizmu, zawiści, chciwości, miłości własnej, czyli z wszystkiego tego, co nas może dzielić od Boga. „Kto miłuje,  to znowu Jan,  narodził się z Boga i zna Boga, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim”.
Nie bójmy się! Chrystus nie nawołuje nas do bałwochwalczego zapatrzenia się w człowieka, do sprowadzenia religii na poziom naturalistycznego humanizmu. Ale nawet gdyby ktoś zupełnie bez myśli o Bogu uczciwie służył człowiekowi, Bóg będzie niedaleko od niego. Ręce bowiem, służące bliźniemu, nawet ręce grzesznika, a cóż dopiero dłonie sprawiedliwego, zawsze dotykają nieba. Wielka pociecha dla tych, którzy bez swej winy, straciwszy wiarę, praktykują przecież miłosierdzie i służbę. Myślę, że Jezus pozwoli im kiedyś odnaleźć w ubogich siebie.
A nam wszystkim obiecuje Chrystus, w zamian za trwanie w miłości, co  równoznaczne jest z kochaniem bliźniego, radość i spełnienie wszystkich naszych próśb. Spróbujmy! Bóg wytrwałym łaskę daje!

Szczęść Boże.