10 Niedziela Zwykła

Moi Drodzy!


Prorok Symeon nazwał Dziecię Jezus:  „Znak, któremu sprzeciwiać się będą”.
Ewangelia ukazuje niektórych tylko z tych „sprzeciwiających się”, a było ich na ziemskiej drodze Jezusa bardzo wielu.
Na pierwszym miejscu Jego krewniacy. Ci bliscy i dalsi, którzy im mniej o swoim „bracie” wiedzą, tym więcej mają do powiedzenia i krytyki. Ten to klan rodzinny, zostaje zaniepokojony wieściami, które dochodzą na temat Jezusa. Mówi się, że wędruje po Galilei, naucza,  zwerbował już zwolenników, którzy Mu stale towarzyszą,  z nimi występuje przed ludem, jakby wyrzekł się własnej rodziny. Podobno czyni jakieś znaki i cuda, ale uczeni w Piśmie, twierdzą, że czyni to mocą złego ducha. Może nawet sam jest opętany? Co za wstyd dla rodziny! Jeżeli natomiast cuda są prawdziwe, to dlaczego czyni je wyłącznie na korzyść obcych, a nic dla swoich? Ludzie dzielą się: Ci za, tamci przeciw.
Rodzina nie wychodzi na tym dobrze. A będzie już całkiem źle, jeżeli sprawą zainteresują się, wietrzący wszędzie spisek, Rzymianie. Może ten ich Jezus jest szalony? Nie doje, nie dośpi, czasem ledwo już na nogach się trzyma, a wszystko, za darmo, dla jakiegoś tam  „królestwa Bożego”. Wreszcie „Jego bliscy wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: »odszedł od zmysłów»”.
Nie jest wykluczone, że i my, za naszą przynależność do Jezusa, za naszą wierność ewangelii, za nasze posłuszeństwo Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, usłyszymy czasem rzucone z przekąsem słowo: nienormalny. Przyjmijmy je z pokorą. „My, głupi dla Chrystusa”, jak kiedyś pisał o sobie Paweł, stajemy się przez to szczególnie bliscy naszemu Panu, którego własna Jego rodzina posądziła kiedyś o szaleństwo.
Sprzeciw krewniaków, choć przykry, nie był przecież dla Jezusa niebezpieczeństwem. Wyciągnie wszakże z niego naukę dla innych. Kilkakrotnie padną w Ewangelii słowa ostrzeżenia przed zbytnim wiązaniem się z rodziną, zwłaszcza gdy ta rodzina staje w poprzek naszej drogi do Boga i sprzeciwia się urzeczywistnieniu naszego życiowego powołania.
Bardziej niebezpiecznym znakiem sprzeciwu, niż niewiara własnej rodziny, były dla prowadzonej przez Jezusa misji, ataki uczonych w Piśmie, a więc prawników i teologów synagogi. Ci nie poprzestają bowiem,  jak to jest w zwyczaju u ludzi prostych, na wzruszeniu ramionami i powiedzeniu: biedny. Oni, z finezją znawców, stawiają od razu szczegółową diagnozę,  która równocześnie jest wyrokiem. „Uczeni w Piśmie, którzy przyszli z Jerozolimy, mówili: «Ma Belzebuba i przez niego  wyrzuca złe duchy»”.
Podniesionego przez synagogę oskarżenia, że mocą belzebuba czyni cuda, Jezus nie może zostawić bez odpowiedzi. Toteż podejmuje dłuższy wywód, który ukazuje cały bezsens uczynionego Mu zarzutu.
Nie może mieć konszachtów z szatanem, skoro z tym szatanem nieustannie walczy i wciąż na nowo wyrzuca go z ludzi opętanych. Przecież  szatan nie będzie występował przeciwko samemu sobie. Jezus jest przeciwnikiem szatana. Przeciwnikiem mocniejszym, który pozbawia złego ducha tego, co nieprawnie zawłaszczył, i wyrzuca go z domu, do którego podstępnie wszedł. Dowód jest niesłychanie prosty, bo skierowany nie tyle do uczonych w Piśmie, których złej woli nie przełamią żadne argumenty, ale do   ludu, zaniepokojonego zarzutami swoich duchowych przywódców. Pod adresem faryzeuszy padają twarde słowa Jezusa o grzechu, który nie zasługuje na odpuszczenie i który nigdy odpuszczony nie będzie.
Kto, jak oni, do tego stopnia związał się z grzechem, że pukającą nieustannie do serca łaskę Ducha Świętego uparcie odrzuca i przed swoim Bogiem broni się tak, jak bronić się powinien przed szatanem, taki człowiek sam, własnymi rękami zamyka przed sobą drogę nawrócenia i dopóki nie zmieni tego usposobienia, dopóty nie może liczyć na miłosierdzie i odpuszczenie grzechów. Nie dziwmy się, że Jezus, który u uczonych w Piśmie i faryzeuszy stwierdza tę właśnie postawę, ma dla nich nie słowa przebaczenia, ale groźne ,,biada”, odtrąconego przez człowieka Boga.
Nie zrozumiany przez krewnych, z pogardą odrzucony przez prawników i teologów synagogi, Jezus nie pozostanie jednak sam. Już skupia się wokół Niego, obejmuje Go swoim szacunkiem, swoim zaufaniem i miłością mała, ale wierna grupa uczniów i zwolenników. Jego nowa rodzina.
Okazję przyznania się do tych ludzi daje przypadkowe zdarzenie. Któregoś dnia, gdy Jezus otoczony słuchaczami naucza, dają Mu  znać: „Oto Twoja Matka i bracia na dworze pytają się o Ciebie”. Jezus nie przerywa nauki. Nie spieszy na spotkanie przybyłych. Ale spoglądając na siedzących obok siebie ludzi, wygłasza nieoczekiwanie jedno z najbardziej pocieszających zdań Ewangelii: „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką”. Na pierwszy rzut oka to dziwne zdanie. Czyżby Jezus odżegnywał się publicznie od własnej matki i swoich najbliższych krewnych, zwanych,  przyjętym na Wschodzie zwyczajem,  braćmi i siostrami? Nic podobnego! Ani Maryja, ani najbliższa rodzina nie należą do tych krewnych i powinowatych, co to boczą się na Jezusa i uważają Go za szalonego. Matka jest w Niego wprost zapatrzona. Ufa Mu. Wszystkie Jego słowa przechowuje troskliwie w sercu, niby najdroższą pamiątkę. W Kanie Galilejskiej poleci sługom weselnym pełnić to, co im Jezus nakaże. A i dziś nie po to przyszła, by zmuszać Syna do zaniechania Jego misji i nakłaniać Go do powrotu w cztery ściany rodzinnego domu.
Nie przeciw Matce i nie przeciw braciom wygłasza więc Jezus swoje zaskakujące twierdzenie. W ogóle nie jest to twierdzenie przeciw komukolwiek. Jest to nauka dla siedzących wokoło uczniów, dla rodziny, która czeka na dworze, dla zainteresowanych Dobrą Nowiną słuchaczy, dla pierwszego Kościoła i dla Kościoła po wiekach, dla nas.
Jezus ogłasza, że w krąg Jego najbliższej rodziny, w grono Jego przyjaciół, tak Mu drogich jak matka, bracia czy siostry, wchodzi się nie poprzez cielesne związki krwi, nie przez stopnie pokrewieństwa, ale przez pełnienie woli Boga. Kto Boga bierze poważnie, kto Go słucha, kto wiernie wypełnia Jego żądania, ten przez to samo i Jezusowi jest bliski, ten przez to samo wchodzi w krąg Jego duchowej rodziny, ten jest Mu matką, siostrą i bratem. Jakąż radość odczuć musieli uczniowie i zgromadzeni wokół Jezusa ludzie, gdy usłyszeli, że za swoją wierność słowu ewangelii i uczciwość wobec Boga, Jezus ogłasza ich swoimi najbliższymi przyjaciółmi.
Z radosnym zrozumieniem przyjęła Maryja, pozornie twarde dla Niej słowa Syna, jest pewna, że w zdaniu, które padło, jest nadal dla Niej miejsce przy Jezusie.    Któż bowiem szerzej niż Ona otworzył kiedykolwiek serce na Słowo Boże? Któż ofiarniej od Niej powiedział kiedykolwiek Bogu: „Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według twego słowa”? Jeżeli stała się matką Jezusa w znaczeniu fizycznym, to dlatego, że zawsze, na wszystkie Boże żądania mówiła swoje „tak”. Toteż ci, którzy dziś otaczają Jezusa i których On nazywa matką, bratem i siostrą, nie zabierają Mu  prawdziwej matki i nie zabiorą Mu Jej nigdy.  Wręcz przeciwnie. W nowej, duchowej rodzinie Jezusa Maryja, pierwsza z pełniących wolę Bożą, pozostanie dla wszystkich niedoścignionym przekładem prawidłowej postawy stworzenia wobec Stwórcy, a co za tym idzie, i istotą najbliższą sercu Jezusa. Poza tym będzie ta rodzina zawsze rodziną otwartą na inne jeszcze matki, innych braci i inne siostry.
Nie potrzeba żadnego świadectwa ziemskiego pokrewieństwa. Zacznij pełnić wolę Bożą. Pełnij ją uczciwie i wiernie nawet wówczas, gdy cię z tego powodu nazwą szalonym. 

Szczęść Boże.