21 czerwiec 2009 r. XII Niedziela Zwykła

  

Moi Drodzy!
Burzliwe losy nadziei. Najpierw trzeba wyobrazić sobie burzę już rozhukaną i to na morzu. Niewinnie rozpoczęta przejażdżka łodzią, „przeprawmy się na drugi brzeg”, zamienia się w tragiczną sytuację wywołującą paniczny strach. Nie do pozazdroszczenia, bo już krótko i zwięźle opisuje to, co się działo św. Marek: „Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała”, to rzeczywiście, oni rybacy żyjący na morzu i z morza widzieli siebie już tonących.
A Jezus? On spał spokojnie, skulony w tyle łodzi. Jak gdyby zagrożenie śmiertelne jego nie dotyczyło, tak jakby żywioł rozpętany nie mógł Go zniszczyć, spał sprawiając wrażenie nieobecnego wszystkiemu, co Go otaczało.
Język potoczny, język przenośni czy ten poetycki szukający obrazów, które życie potrafiłoby ująć i określić jak najdokładniej, często posługuje się symbolem łodzi na morzu burzą spienionym. Szuka się ostatniej deski ratunku, ktoś twierdzi, że jesteśmy na tej samej barce. Łatwo więc od razu przejść do konkretu życia i pytać o los narodu, o przyszłość mniejszych czy większych grup ludzi, z którymi związani jesteśmy przekonaniami, entuzjazmem wywołanym powiewem ducha sprawiedliwości, solidarności i nadziei. Barwa i natężenie rozważań oscylować będą między smutną refleksją, że rozbitkami jesteśmy na złowrogim morzu historii, miotani siłami zła, przypadku i że wyjścia nie widać, a sami nie jesteśmy zdolni nic zmienić, bo taka już jest sytuacja i nic ponadto. Ale z drugiej strony próbujemy przecież odszukać sens i ład, by żyć wolą działania, przeciwstawiając się aż do końca złu i zniewoleniu.
Jezus nie jest obojętny żadnemu zagrożeniu człowieka. Ani temu, które dotyczy każdego z nas. Wypomina jednak im i nam: „Czemu jesteście bojaźliwi? Dlaczego tak brak wam wiary?”.
Każdy człowiek musi w życiu przejść przez drogi trudności, załamania czy kryzysu; każda idea słuszna, która potrafiła poruszyć milionami serc, by stać się wiarygodną, też musi przejść przez okres burzliwej walki, by to co dobre zwyciężyło. Ważne jest jednak, by usłyszeć, zrozumieć i przeżyć osobiście, to co św. Paweł ze swojego spotkania z Chrystusem przekazał swoim słuchaczom i kolejnym wiekom.
Nadzieja na przetrwanie rodzi się i krzepnie, gdy trwamy w Chrystusie, gdy w łączności z Nim stajemy się nowymi ludźmi. Bardziej konkretnie oznacza to, że tak jak Chrystus zaczynamy żyć już nie dla siebie, ale dla braci, że żyjemy więcej dla Tego, który za nas umarł i zmartwychwstał. Bóg w Jezusie Chrystusie okazał swoją moc, że nawet wicher i jezioro były Mu posłuszne i On jest fundamentem wszelkiej nadziei.
Jeszcze dziś żywioł morski napełnia człowieka przerażeniem. Ogrom, głębia, potęga, żywiołowość, wszystko to czyni Sas małymi i bezsilnymi. Tak było od dawna, człowiek bał się tego żywiołu. Stąd też, gdy Bóg daje odpowiedź Hiobowi, stawia mu przed oczy swoją potęgę, która zamknęła morze i złamała jego wielkość.
Człowiek ma zrozumieć, że nie istnieje siła, która byłaby zdolna oprzeć się Boskiemu majestatowi. Wydarzenie na jeziorze Genezaret potwierdza tę prawdę w warunkach, rzec można, kameralnych i zamkniętych. Bo świadków było tylko kilkunastu. Mieszkańcy przybrzeżnych osiedli, nawet nie zauważyli gwałtownego umilknięcia burzy. Na tym terenie burza szybko i niespodziewanie się zrywa, szybko też ucisza się. To więc wydarzenie było dane jakby tylko dla apostołów. Dla wzmocnienia ich wiary. Dla ukazania też, jak potęga Boża zechciała zamknąć się w człowieku, który na pozór był słaby. Tak słaby, że przy pierwszych poruszeniach wioseł, przy jednostajności spokojnego płynięcia po tafli wodnej, natychmiast zasnął. Był to sen prawdziwy i głęboki. Nawet groźny żywioł nie zdołał Jezusa obudzić. Takie to ludzkie, takie prawdziwe. Mocni i doskonale znający prawa morza rybacy, poczuli się zdani na łaskę burzy. Pozostał jeszcze tylko Jezus. Trzeba Go więc obudzić. Trzeba mu nakazać. Czynią to z wyrzutem, z żalem: Nic Cię to nie obchodzi, że giniemy? Uciszył więc morze jednym rozkazem, choć dwojako wyrażonym: „Milcz” i „Ucisz się”. A potem ich uspokoił, wyrażając zdziwienie z powodu ich małej wiary: Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary! Aż dziwne, że nawet w takiej sytuacji Bóg każe zachować spokój.
Fragment drugiego listu do Koryntian jest radosnym stwierdzeniem o miłości, jaką Chrystus ma wobec każdego z nas. Że miłość ta kazała mu umrzeć za wszystkich. Że odtąd wszystko żyje dla Chrystusa. Tu więc istnieje klucz do zrozumienia Boga. Do zaufania Mu. Jego potęga jest potężna w miłość. W Nim i w Jego mocy zawiera się nasz spokój.
Chrystus ciągle rozkazuje, wciąż przemawia do żywiołu, by się uspokoił.

Szczęść Boże.