19 grudzień 2010 r. IV NIEDZIELA ADWENTU

  

 Moi Drodzy! 
Czego obawiał się mąż sprawiedliwy Józef, że aż anioł z nieba uspokajać go musiał słowami: „nie bój się”. Józef staje któregoś dnia wobec faktu macierzyństwa zaślubionej sobie, ale jeszcze nie wprowadzonej do domu, oblubienicy Maryi. Na tyle zna swoją młodą małżonkę i na tyle Jej ufa, że z góry wyklucza niewierność z Jej strony. Gdyby w to nie wierzył, rozwiązałby bez długich namysłów ten trudny dla siebie wypadek, zgodnie z przepisami prawa i męskiego honoru. Jest przecież „człowiekiem sprawiedliwym”. Ale Józef wierzy w uczciwość Maryi. Co jednak zrobić, gdy Ta, której on bezgranicznie ufa, jest matką nie jego dziecka? Wychowany, jak każdy prawowierny Żyd, na Piśmie świętym, pełnym opisów wszechmocnego wkraczania Boga w życie wybranych przez siebie ludzi, sprawiedliwy cieśla z Nazaretu nie jest daleki od tego, by przyjąć możliwość jakiejś tajemniczej Bożej ingerencji w życie swojej małżonki. Ale jeżeli to przeczuwa, dlaczego próbuje potajemnie odejść? Właśnie dlatego, że w taką możliwość uwierzył!
Józef staje wobec tajemnicy, która przeraża go nie tyle swoją treścią, co tym, że wciąga ona i jego samego w swą  tajemniczą głębię. Ten wiejski stolarz jest człowiekiem trzeźwym, o wielkiej dozie zdrowego rozsądku. Wie, że potrafi zrobić dobry stół i drzwi, które się nie wypaczą. Ale czy to upoważnia go, by mieszał się w sprawy wielkie i przewyższające ludzkie rozumienie, nad którymi czuć twórcze tchnienie samego Boga? Józef przeraził się, że  ma uczestniczyć w tajemnicy, do której nie dorósł, że stanął wobec zadań przewyższających jego siły, wobec powołania, co do którego absolutnie nie był pewny, czy jest ono jego powołaniem. I wtedy przyszła mu do głowy bardzo ludzka myśl: uciec! Nie mieszać swojej osoby ze sprawami, które pachną niebem. Zostawić to świętym i godniejszym od siebie. Bardziej delikatny i bardziej uwrażliwiony na świętość niż patriarcha Mojżesz, Józef nie próbuje nawet podejść do gorejącego krzaka, który nieoczekiwanie zapłonął w jego własnym domu. Woli odejść. Odejść po cichu i bez pożegnania, zostawiając Bogu to, co jest Jego. Każda prawdziwa świętość zna takie odruchy ucieczki, bezskuteczne zresztą, bo któż ucieknie przed Tym, który nas ściga?  Nie uciekł i  Józef z Nazaretu. W decydującym momencie i w jego życie wkroczył Bóg. Poselstwo, które przez anioła przyniesione zostało we śnie Józefowi, zawiera dwie zasadnicze myśli: Najprzód otrzymuje on potwierdzenie i bardziej szczegółowe wyjaśnienie niezrozumiałego dla siebie faktu macierzyństwa Maryi. „Z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło”,  mówi posłaniec nieba. „Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus. On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”.Gdyby Józef znał dokładniej Pismo święte, może przypomniałby sobie w tej chwili zamierzchłe proroctwo Izajasza, który 7 wieków temu mówił do króla Achaza: „Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel”, co znaczy: Bóg z nami. Ale dziś Józefowi nie potrzeba Izajasza. Już wie.
Równocześnie z tym poselstwem, które niby dobroczynny snop światła pada na Matkę i Jej Dziecko, Józef słyszy coś, co bezpośrednio dotyczy już jego samego. A to coś jest tak wielkie, ważne i oszałamiające, że nazwać je chyba wypadnie prawdziwym „zwiastowaniem”, zupełnie podobnym do tego, jakie parę miesięcy temu przeżyła w zaciszu swojego domu Maryja. „Józefie, synu Dawida, mówi anioł, nie bój się wziąć do siebie Maryi, Twej małżonki”. To sam Bóg wybrał właśnie ciebie, byś był ojcem i opiekunem tej przedziwnej rodziny. To ty nadasz Dziecięciu  imię Jezus. To przez twój ród, potomku Dawida, Syn Boży wpisze własne życie w genealogię jednego z ziemskich rodów. To od twojego miejsca zamieszkania i od twojego nazwiska i zawodu zwany On będzie Nazarejczykiem i synem cieśli Józefa.   To ty będziesz Go karmił, odziewał, chronił, kształcił i wprowadzał w życie. To tobie, jedynemu na świecie, Jezus mówić będzie: ojcze. A stanie się to wszystko dlatego, że znalazłeś łaskę u Pana  i że On sam tak właśnie zaplanował twoje życie i tak nim pokierował.
Teraz Józef już wie.  Jego „fiat”, jest męskie, proste i mocne, choć bezsłowne. „Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie”.  Wszedł jako małżonek, ojciec i opiekun w najświętszą z rodzin. Stanął na jej straży i na jej usługach. I stał już tak będzie   przez całe swoje życie.
Czytając skromny opis Mateusza, nie bardzo nawet zdajemy sobie sprawę, że te kilka zdań Pisma świętego stanowi jakby uwierzytelnienie posłannictwa św. Józefa. Jest to coś w rodzaju jego karty pracy, podpisanej przez Najwyższy Autorytet, a równocześnie bodaj najważniejszy, jeżeli nie jedyny,   spisany fundament tego wszystkiego, co przez wieki powiedzą o nim teologowie i pełna intuicji pobożność chrześcijańskiego ludu.
W przededniu świąt nie myśli się niestety o tym wszystkim. Ośrodkiem zainteresowania jest  nie Józef, ale Dziecię, które Maryja złoży  w żłobie.    Nie zapominajmy, że w noc Narodzenia Bóg daje siebie nam ludziom. To właśnie tej naszej ludzkiej, rozumnej  pieczy powierza się On dziś tak ufnie i tak bez zastrzeżeń, jak kiedyś powierzył się Józefowi. Nie wystarczy jednak wyciągnąć w porywie radości ręce i wziąć po prostu ten dar. Zakolędować Mu i błysnąć  kolorowym światłem choinki. Tego daru trzeba będzie odtąd strzec! Strzec w świecie,   w Kościele,  we własnym życiu przed wszystkim, co wyrosło tu nie z siewu ewangelii, ale z ziarna ludzkiej słabości! Ileż pracy, ileż trudnych zadań, ileż wysokich zobowiązań wzięliśmy na siebie, biorąc w ramiona Dziecię narodzone z Dziewicy! Dla Józefa noc betlejemska i długi dzień, w który wszedł po tej nocy, były przede wszystkim troską. Czemuż to my, w   jakiejś bezmyślności próbujemy zrobić z tego wszystkiego tylko sentyment i uciechę?
Józefie, nie bój się przyjąć w swój dom rodzącego się Bożego Dziecięcia, które ufnie daje ci siebie, by w tobie znaleźć ojca, opiekuna, przyjaciela, obrońcę, zwiastuna i wyznawcę! Tak mówi do każdego myślącego chrześcijanina ewangelia ostatniej niedzieli adwentu. Tak zawoła do niego przede wszystkim noc Narodzenia, w której dwie, pochylone nad żłóbkiem postaci nie słowami, ale samą swoją postawą i zachowaniem ukazują, czego oczekuje od nas Nowo Narodzony.
Z przyjściem Jezusa na świat narodziło się i dla każdego z nas wielkie i zobowiązujące zadanie, które jest koniecznością odpowiedzi, na dar i wzięcia osobistej odpowiedzialności za wszystko, co Bóg dla  mnie uczynił.
Nie uciekajmy przed tym zadaniem!  Maryja i Józef, skoro tylko rozpoznali wolę Boga, odpowiedzieli na nią odważnie wielkim „fiat”,  „Niech mi się stanie”.

Niech i nasze serca gotowe będą do pełnienia, w swoim życiu,  woli Bożej.

Szczęść Boże.

Chcesz – masz życzenie podzielić się informacją, oceną, lub masz chęć coś zkrytykować   kliknij: sbws@sdb.krakow.pl
Jesteśmy wdzięczni za każde słowo. /red./