VII Niedziela Zwykła

Moi Drodzy!

Żywot Wielebnego Sługi Bożego Księdza Jana Bosko
Nakładem Ks. Ks. Salezjanów w Oświęcimiu 1913 r.

Rzdział 23 zatytułowany:  Grigio                  

Przytaczam tekst w oryginale.
W tym rozdziale opiszemy wszystko to, co opowiadają o niezwykłym psie, który kilkakrotnie uratował życie księdza Bosko. Był on barwy szarej i stąd nazwisko jego włoskie. Polegamy zaś głównie na słowach ks. Villefranche, ponieważ autor ten najlepiej spożytkował odnośne dane historyczne.
Ks. Bosko, wracał czasami z Turynu w porze spóźnionej, gdy dłużej zabawił u jakiego chorego, lub u jakiej rodziny dotkniętej błędami heretyckimi, którą chciał nawrócić. Nie zważając na swe osobiste bezpieczeństwo, wracał do Valdocco nieraz w noc najciemniejszą. Droga z Turynu do Valdocco, dziś z licznemi fabrykami i oświetlona gazem, była wówczas nierówna, przecięta bagniskami i miejscami wiodła między dużemi ogrodzeniami, gdzie bardzo wygodnie mogli się ukrywać złoczyńcy.
Jednego wieczora, gdy wracał sam do swego mieszkania, nie bez głuchej obawy niemiłego spotkania, ujrzał psa wielkiego idącego ku niemu. W pierwszej chwili poczuł obawę, i niedowierzanie, lecz widząc, że pies jest spokojny, pozwolił mu się zbliżyć i pogłaskał go. Dobre zwierzę towarzyszyło mu aż do bramy Oratoryum, lecz wejść nie chciało. Od tego czasu, ile razy ksiądz Bosko spóźnił się i wracał w nocy, widział zjawiającego się przy nim, z jednej lub drugiej strony drogi psa Grigio, swego wiernego towarzysza. Często matka Małgorzata, zaniepokojona o syna, wysyłała chłopców naprzeciw powracającego, a Józef Buzzetti opowiada, że sam wielokrotnie widział, jak ks. Bosko wracał w towarzystwie tego psa.
Grigio, o ile wiem, trzykrotnie uratował życie księdzu Bosko.
Pewnego wieczora zimowego, mglistego i ciemnego, ks. Bosko chcąc skrócić drogę powrotną, poszedł wprost z kościoła Pocieszenia do zakładu Cottolengo. Wdrodze spostrzegł, że przed nim idzie dwóch ludzi, którzy miarkują swe kroki do jego chodu. Domyślił się, że mają nieczyste zamiary i zwrócił się do jednego domu sąsiedniego, chcąc szukać w nim schronienia. Zanim zdążył dojść do domu, jeden z tych mężczyzn zarzucił mu pelerynę na głowę. Ks. Bosko chciał wołać o pomoc, lecz zakneblowano mu usta. Uważał się za zgubionego, wtem nagle posłyszał przerażające szczekanie, podobne do ryku niedźwiedzia. Był to Grigio, który rzucił się na złoczyńców, gryzł ich zajadle, a przewróciwszy jednego z nich, trzymał go łapami, warcząc groźnie.
Przerażeni złoczyńcy poczęli wołać błagalnie:
— Odwołaj ksiądz psa!  Prędzej! Prędzej! Ksiądz Bosko uwolnił się już był z knebla i rzekł:
— Zrobię to pod warunkiem, że pójdziecie sobie w swoją stronę i dacie mi odejść spokojnie w moją.
— Dobrze, tylko odwołaj ksiądz psa. Wówczas ks. Bosko zawołał na Grigia, a napastnicy szybko umknęli.
Innego znów wieczora ks. Bosko wracał ulicą świętego Maksyma, wtem jakiś zbój strzelił za nim dwukrotnie z pistoletu, a widząc, że kule chybiły, rzucił się na księdza. W tej chwili wypadł na niego Grigio i zmusił zbója do ucieczki.
Ten sam pies obronił księdza Bosko przed napaścią jeszcze gorszą, gdyż urządzoną przez całą bandę zbójów. Noc była bardzo ciemna, ks. Bosko przechodził przez plac Medyolański, dzisiaj zwany placem Emanuela Filiberta, gdy nagle spostrzegł, że idzie za nim człowiek z olbrzymią pałką w ręku. Przyspieszył kroku sądząc, że dojdzie do Oratoryum, zanim zbój go dogoni. Już doszedł do początku drogi, którą schodzi się w dół, gdy dostrzegł w pewnem oddaleniu jeszcze kilku złoczyńców. Zaczekał tedy na tego, który szedł za nim i uderzył go łokciem w pierś tak szybko i zręcznie, że napastnik padł na ziemię z okrzykiem przerażenia. Wówczas nadbiegli tamci wygrażając kijami, lecz w tej chwili zjawił się Grigio u boku ks. Bosko i tak groźnie szczekał, tak wściekle się rzucał, że napastnicy prosili księdza, ażeby uspokoił psa i znikli w ciemnościach, Grigio zaś towarzyszył księdzu aż do bramy Oratoryum.
A oto fakt inny, który zdaje się wskazywać na dziwną jakby intuicyę u tego psa. Ks. Bosko zapomniał załatwić za dnia pewną bardzo ważną sprawę w Turynie i postanowił udać się wieczorem do miasta, mimo odradzań matki. Usiłował matkę uspokoić, wziął kapelusz otworzył drzwi i miał wyjść, gdy zobaczył, że Grigio leży wyciągnięty na progu.
Tem lepiej, zawołał, pójdziemy we dwóch i obronimy się, wskazał psu drogę do miasta. Pies ani się ruszył, warcząc głucho. Dwukrotnie usiłował ks. Bosko przejść bokiem i dwukrotnie pies nie puścił go. Matka Małgorzata widząc to, zawołała: Zważ tylko, że pies jest rozsądniejszy od ciebie, nie chcesz mnie usłuchać, usłuchaj psa.
Ostatecznie ks. Bosko wobec nieustępliwości i warczenia psa został w domu. W kwadrans później przyszedł jeden ze sąsiadów, ażeby ostrzedz księdza, gdyż w pobliżu widział wyczekujących trzech czy czterech bandytów podejrzanych o złe zamiary.
Pewnego wieczora ks. Bosko wieczerzał z matką i z kilku księżmi, gdy na dziedziniec Oratoryum wszedł Grigio. Chłopcy chcieli go wypędzić kamieniami, ale J. Buzzetti ostrzegł ich, że to pies księdza Bosko. Wówczas zbliżyli się chłopcy do niego, głaszcząc i pieszcząc łagodne zwierzę, i zaprowadzili do refektarza. Grigio spojrzał na stół i poszedł uradowany wprost do księdza Bosko, który podał mu trochę chleba i mięsa. Pies nie przyjął jedzenia, tedy pyta ks. Bosko z uśmiechem: Czegóż ty chcesz?
Pies robi ruchy przymilające się, kładzie swą mordę na stole i patrzy przyjaźnie na swego pana, po chwili wyszedł tą drogą, którą wszedł i już nigdy nie pokazał się w Oratoryum.
A jednak ujrzano go jeszcze raz, a przynajmniej mniemano, że go widziano, w jakie trzydzieści lat później. Było to wieczorem 12 lutego 1883. Ks. Bosko, w towarzystwie ks. Durando, udał się w drogę do zakładu Salezyanów w Ventimiglia. Jego wizyta nie była zapowiedziana i nikt go nie oczekiwał. Dwaj podróżnicy szli sami w drogę daleką, której obaj nie znali, a była ona zepsuta przez deszcze. Noc zaskoczyła ich w połowie drogi i zbłądzili. Ks. Bosko wpadł w jakieś bagnisko, gdzie miał wody po kolana.
Ach, gdyby tu był mój Grigio, zawołał ksiądz Bosko. Zaledwie powiedział te słowa, gdy ukazał się wielki pies. Ks. Duzando przestraszył się i rzekł:  Księże Bosko, ostrożnie! ostrożnie! Lecz ksiądz Bosko pieścił psa, który radośnie skakał około niego.
Możnaby doprawdy sądzić, że to Grigio, ten sam wzrost, barwa, wygląd, to Jest on, lub inny bardzo podobny do niego, może syn jego. No, jeśli jesteś prawdziwy Grigio, pomożesz nam wydostać się stąd; mój stary Grigio, mój wierny stróżu!
Pies, jak gdyby zrozumiał, idzie w pewnym kierunku, wraca ażeby sprawdzić, czy idą za nim. Ks. Bosko bez wahania idzie za psem, tak samo ksiądz Durando i wkrótce dochodzą do bramy zakładu, do którego dążyli. Pies wchodzi z nimi, kręci się koło stołu przy wieczerzy nie przyjmując jak dawniej, żadnego pokarmu.
Ponieważ nie chcesz jeść, rzekł ks. Bosko, wracaj do siebie, ale wpierw pożegnaj się grzecznie. Pies, podobnie jak dawniej, posłuchał, spojrzał po Obecnych, jakby ich chciał pożegnać, wyszedł i zniknął.*)

*) Wyjęte z listu księdza Aumonir, proboszcza w Farges, któremu ks. Bosko sam to
zdarzenie opowiadał dnia 6 września 1887 r.

Szczęść Boże.